niedziela, 7 maja 2023

Krótka refleksja o żeglowaniu / Short reflection about sailing

[ENGLISH BELOW]

Kwiecień minął niepostrzeżenie jak mgnienie oka, pozostawiając mnie z dziwnym uczuciem zawieszenia między pracą a odpoczynkiem po pracy i niczym poza tym. Na szczęście po każdej burzy przychodzi spokój. Po maratonie wieczornych zmian na recepcji ze zdartym gardłem przychodzi majówkowy rejs po południowej części Mazur. 


UWAGA! Jeśli wiesz sporo o żeglowaniu, to przygotuj się na opis rejsu z punktu widzenia w dużej mierze laickiego. Jeśli nie wiesz o żeglowaniu kompletnie nic, część słów i sytuacji może wydać ci się abstrakcyjna, czyli poczujesz się tak, jak ja na początku pierwszego dnia rejsu.

Moje doświadczenia z żeglowaniem były do tej pory silnie umiarkowane, czyli znikome, to znaczy dwa i pół wakacyjnego rejsu z rodzicami jakieś dziesięć lat temu. Nic więc dziwnego, że tym razem moje spojrzenie jest nieco inne. Pierwsze: paniczne. Drugie: pozytywne. Paniczno-pozytywne, czyli najlepsze.
Spotkałam przy tej okazji trochę osób, które to pasjonuje i wydaje mi się, że odkryłam tajemnicę tego, dlaczego żeglowanie może fascynować i wciągać. Zdradzę ją pod koniec wpisu, żebyście czytali, przebierając nogami z podekscytowania. 

Szczur lądowy patrzący na to wszystko z boku może spytać, po co to wszystko. Taki weekend na jachcie jest w gruncie rzeczy bardzo fizycznie męczący. Po nim należałoby jeszcze dodatkowo przez kilka dni odpocząć. To trochę jak wakacje pod namiotem, tylko że dodatkowo buja i jest dużo wiatru i przeróżnych linek. 

dużo przeróżnych linek

Pakowanie. Trzeba wszystko zapakować, przewieźć do portu i z samochodu (albo dowolnego środka transportu) przenieść na jacht, gdzie wszystko jest bardzo skomplikowane przez ograniczoną przestrzeń i potrzebę ształowania (zabezpieczania rzeczy w ten sposób, by podczas przechyłu nie powypadały i nie przemieszczały się). A potrzebujesz wielu rzeczy. Ubrań na zimno, ubrań na ciepło, ubrań na wiatr, śpiworów, jedzenia i picia dla sześciu osób i tak dalej. 
Ograniczona przestrzeń. Jeśli siedzisz po złej stronie stołu, to nie myśl nawet o tym, że uda ci się wyjść, gdy wszyscy inni też są w mesie. Żeby iść spać, musisz albo się najpierw poskładać, albo wczołgiwać dziwnie do koi, zwłaszcza gdy masz tą rufową, a nad głową schowek na kamizelki. Gdy się obudzisz rano, to prawdopodobnie będzie na ciebie kapała woda z twojego własnego skroplonego oddechu. Jeśli akurat jest maj i zimne noce, to dobrze, żeby działało webasto (ogrzewanie), ale ciepło rozdzielone jest nierównomiernie i jedna koja może rozbierać się i wychodzić ze śpiworów, a inna nadal marznąć. Nieźle rozgrzać się za to można przy gotowaniu i zmywaniu (nie licząc odmrożonych palców).


Gotowanie i zmywanie. Spaghetti bolognese, ryż z kurczakiem i chińskim sosem, parówki, zupki instant, te klimaty - w końcu nikt nie ma czasu ani ochoty przygotowywać dania bardziej wyrafinowanego niż powyższe, zwłaszcza jeśli akurat jesteście przycumowani do innej łódki w zatoce Piekiełko i ta łódka już chce odpływać, ale nie może, bo jako jedyna jest podłączona do brzegu, a do niej podłączonych jest pięć innych jachtów. Na przykład. Niektórzy podsmażają pierogi, bardzo smaczne, zwłaszcza te z serem. 
Na jachcie jest wszystko, co potrzeba - kuchenka, zlew, toaleta, ale z rzeczy typu zlew i toaleta lepiej nie korzystać, jeśli to nie jest absolutnie niezbędne. Więc zmywanie też odbywa się na brzegu, najlepiej w porcie, nie zawsze z dostępem do ciepłej wody. W zasadzie ciepła woda to rzadkość. Rada: nie rób jajecznicy na śniadanie, jeśli w porcie, w którym stoisz, nie ma ciepłej wody do zmywania. Lepiej ugotować. Jajka, nie port. Jeśli zaś w ogóle nie jesteś w żadnym porcie, to lepiej zapakować brudne naczynia do wielkiego wora i pływać z nimi, aż nadarzy się lepsza okazja. 

czasem zdarza się też okazja do robienia zdjęć w oczekiwaniu na otwarcie śluzy

No właśnie... Pływać! Bo przecież nie wystarczy po prostu jakoś tam funkcjonować na żaglówce - cała zabawa polega na tym, żeby jeszcze gdzieś dopłynąć. 
Przy czym sam moment płynięcia - przebywania na otwartym jeziorze -  to zwykle nie jest nic wybitnie skomplikowanego dla każdego członka załogi oprócz sternika, który steruje i operuje grotem (dużym żaglem). Wystarczy, że ktoś będzie jeszcze operował fokiem (małym żaglem), czyli luzował lub ciągnął odpowiedniego szota (linę) na komendę sternika. Reszta jest balastem i może się mniej więcej relaksować, chyba że akurat wieje tak mocno, że kilka osób naraz musi wybierać szota, albo na zmianę zwijacie i rozwijacie żagle, bo albo robi się zbyt niebezpiecznie, albo zbyt wolno płyniecie. 
Poza tym, jest bardzo przyjemnie - to właśnie pamiętam z tych rejsów milion lat temu, że jak wiatr był wystarczająco spokojny, płynęliśmy przed siebie miarowo, ja sobie siedziałam albo wychodziłam na dziób i podziwiałam widoki. Przy dobrej pogodzie. Przy braku wiatru można nawet było wskoczyć do wody. 

poziom wprawy: steruję z zamkniętymi oczami

Tym razem jednak powinnam była czuć się bardziej potrzebna i użyteczna, co nie jest łatwe, jeśli cumy na sam twój widok się plączą, nie znasz albo nie pamiętasz odpowiedniej terminologii (wbrew pozorom "oddaj" nie oznacza "wyrzuć całkowicie do osoby na brzegu", a "wybierz całkowicie całą linę na pokład"), nie masz wprawy w knagowaniu, doświadczenia w sterowaniu i w ogóle zbyt mało siły, żeby podnieść miecz albo płetwę sterową. W wolnych chwilach przyglądałam się sznurkom i próbowałam zapamiętywać, który to topenanta, a który fał grota, żeby przy okazji podnoszenia żagli nie przewrócić nas na bok poprzez nieopaczne podniesienie miecza (albo coś w tym rodzaju). Jednocześnie wszystkie komendy usiłowałam na bieżąco tłumaczyć Agusowi na angielski, co jest tym trudniejsze, gdy występują w nich słowa, których nie rozumiesz również po polsku. 

Miałam wrażenie, że manewry portowe (wpływanie albo wypływanie) to najbardziej stresująca rzecz na świecie, bo trzeba robić sto rzeczy naraz, czyli pilnować, żeby nie obić burt, wyciągać miecza, wyciągać płetwę, łapać bojkę i rzucać cumy. Potem zobaczyłam inne jachty, które robią te wszystkie czynności w największym spokoju i bez bieganiny. Uświadomiłam sobie, że to kwestia wprawy, na którą ja nie miałam czasu, bo mieliśmy dwa i pół dnia żeglowania. Może do następnego rejsu nie zapomnę. 


Składanie i rozkładanie masztu przy przejściu pod mostem było dość zajmujące, ale do zrobienia. Gorzej z sytuacją silnikową i przepływaniem przez śluzę Guzianka (tak jak kanał Panamski, tylko trochę mniejsza), gdzie musiałam przejąć ster, bo tata zmagał się z silnikiem. Śluza jest wąska, łódek dużo, jeszcze niepewność, czy się zmieścimy, bo jeśli nie, to czeka nas kolejne kilkadziesiąt minut krążenia po małym jeziorku; potem niepewność, czy nie zahaczymy o nic wystającym masztem, albo czy jakiś wystający maszt nie zahaczy o nas; i krzyczenie do taty, czy mamy płynąć szybciej czy wolniej, gdy nie masz pojęcia, jak byłoby lepiej; i łapanie się lin i brzegu, a potem czekanie, aż poziom wody opuści nas do poziomu jeziora Bełdany. Przy wypływaniu trochę przetarłam koniec masztu o ścianę śluzy, bo miałam płynąć idealnie prosto, ale jak zaczęłam zbaczać minimalnie, to całkowicie zaczęły mi się mieszać kierunki. I tak jestem dumna. 
tak to wyglądało w śluzie

I w tym jest ta tajemnica. Nie w tym, żeby obić maszt. W tym, że w końcu nabierzesz tej wprawy i przestaniesz panikować przy każdym przechyle albo rzucaniu cumy, i przeprowadzisz jacht przez śluzę albo inny kanał, a wieczorem wpłyniesz do portu, gdzie będzie ognisko, piwo i kiełbaski, gitara i whisky z sokiem porzeczkowym, spaghetti ze słoika i długie rozmowy do późna w rozgrzanej mesie. Twarz ogorzała od wiatru i słońca przyłożona do poduszki ze zwiniętej kurtki, bo innej zapomniałeś. I potem kolejny dzień to samo. To znaczy to samo, ale całkiem inne, bo będzie inny wiatr, inny port i inne przeszkody.

 


Możesz pojechać na Mazury, wynająć domek i jeść kiełbaski i pić piwo całymi dniami, bez tego całego użerania się z linami, portami, krawatami i zwrotami przez sztag, ale o ile mniej satysfakcjonujące by to było? 
Sens tkwi w tym, że przez tych kilka dni liny, porty, krawaty (luźne kawałki liny) i zwroty przez sztag pochłaniają twoją uwagę w stu procentach. Przez twój umysł mogą prześlizgnąć się myśli o pracy, o mieszkaniu, o przyszłości, o życiu - ale raczej nie zostaną tam zbyt długo. Ląd, woda - to dwa różne światy, prawie jak dwie różne planety. Nawet jak przybijasz do brzegu, to zwykle jest tak daleko od znanej cywilizacji, że w ogóle się z nią nie kojarzy.
W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy samochodem przez most, pod którym dwa dni wcześniej przepływaliśmy. Osobliwe uczucie: być w takim pojeździe, gdzie do zrobienia skrętu wystarczy jedna osoba, a w dowolnym momencie można bez obserwacji kierunku wiatru zatrzymać się lub przyspieszyć. Nie do pomyślenia.
Właśnie to rozdzielenie światów - zwłaszcza na niewielkim dystansie i w krótkim czasie - sprawia, że żyjesz pełniej. Żeglując tam na dole myślisz o tym, z której strony będzie wiało jak wypłyniesz z zatoczki i czy zwinąć połowę foka czy nie. Jadąc tam na górze myślisz o tym, kiedy zatankować i czy wjechać na drogę szybkiego ruchu w Zambrowie czy później. Jedni mogą nie mieć pojęcia o istnieniu drugich. 


Trzy tygodnie kwietnia minęły niepostrzeżenie, przygniecione rutyną, ale ostatnich kilka dni rozciągało się w wielu płaszczyznach - między obcieraniem rąk podczas ciągnięcia szotów a braniem prysznica na czas, między upychaniem serków topionych gdzieś do bakist ze zbiornikiem paliwa a wspinaniem się na strome zbocze brzegu zatoki, żeby zrobić siku. Między oglądaniem trzech facetów łowiących ryby stojących na malutkiej łódce, a podziwianiem długich promieni zachodzącego słońca oświetlających przybrzeżną trzcinę. Każdemu polecam taką odskocznię!



[ENGLISH]

April passed fast like a blink of an eye, leaving me with a strange feeling of being suspended between work and rest after work and nothing else. Fortunately, after each storm comes calm. After a marathon of afternoon reception shifts with a sore throat comes May sailing cruise in southern part of Masuria. 


Attention! If you are experienced sailor, be prepared to read descriptions written from layman's point of view. If you know nothing about sailing, some words or situations may seem abstract to you, but it is okay - you will feel just like me in the very beginning of the trip. 

My sailing experience so far has been very moderate, that is, negligible. That is, two and a half holiday cruises with my family around ten years ago. So it shouldn't be surprising that this time my reflections and observations are a bit different. First impression: panic. Second: positive. Panic-positive, which is the best.
On this occasion I met people who are passionate about sailing and it seems to me I have discovered the secret of what makes sailing fascinating and absorbing. I will reveal it at the end of this post so you will continue reading with excitement. 

A landlubber looking at all this from the side may ask what is the point of it. Such a weekend on a yacht is actually very physically tiring. After that you should rest for a few days, It is a bit like camping in a tent, but with a lot of swinging, wind and various ropes. 

a lot of various ropes

Packing. Everything needs to be packed, transported to the port and transferred from the car (or any other means of transport) to the yacht, where everything is complicated due to limited space and need for stapling (securing things in such a way that they do not fall or move when tilted). And you need to have a lot of stuff. Clothes for cold, clothes for warm, clothes for wind, sleeping bags, enough food and drinks for six people etc. 
Limited space. If you are sitting on the wrong side of table, don't even think about getting out when everyone else is inside too. To go to sleep, you either need to fold yourself up first, or crawl awkwardly into your bunk, especially if you have the back one and an overhead life jacket storage. When you wake up in the morning you will probably find dripping water from your own condensed breath. If it's May and nights are cold, it is good if webasto (heating) is working, but it is not heating equally and one berth can undress and get out from sleeping bags while the other one is still freezing. Berth is bedroom/bed on the ship, by the way. You can warm up quite well while cooking and washing up (not counting frozen fingers).


Cooking and washing up. Spaghetti Bolognese, rice with chicken and Chinese sauce, sausages, instant soup - this kind of things. After all, no one has time or energy to prepare a more sophisticated dish, especially if you are moored to another boat in Piekiełko (small hell) Bay and this boat is about to leave, but cannot, because they are the only ones connected to the shore and five other yachts are connected to them. For example. Some make fried dumplings, very tasty, especially with cheese. 
Yacht is equipped with everything you need - a stove, a sink, a toilet, but it is better not to use some things (like sink and toilet) unless it is absolutely necessary. So washing up the dishes also takes place on the shore, preferably in the port, preferably with warm tap water. Which is rare. Advice: don't make scrambled eggs for breakfast if there is no hot water for washing up in the port where you are staying. Better to cook. Eggs, not port. And if you are not in a proper port at all, it is better to pack all dirty plates in a big bag and sail with them until better opportunity comes up. 

sometimes there is opportunity to take photos waiting for the lock opening

That's right... Sail! Because it is not enough if you are just able to survive on a sailboat - it would be nice and fun if you can get to some other place as well. 
The very moment of sailing - being in open lake - is usually nothing really complicated for all crew members except of the helmsman who steers and operates the mainsail. It is enough if one or two other people operate small sail (the jib) by pulling and loosing appropriate rope at helmsman's command. The rest is ballast and can more or less relax unless the wind is blowing so hard that several people need to pull the rope at once, or you take turns furling and unfurling the sails because it either gets too dangerous or you are going too slow.
Overall, it can be very pleasant - that's what I remember the most from those cruises a million years ago. When the wind was calm enough we sailed steadily and I sat or went to the front part of a boat and admired the views. In good weather. In absence of wind, I could even jump into the water. 

I got so good I was steering with closed eyes

This time, however, I needed to feel more useful and active which is not easy if the ropes get tangled just by looking at them, you don't know or don't remember proper terminology (contrary to appearances, "give" the mooring doesn't mean "get rid of it completely and throw to the person on the shore", but "collect all the rope on deck"), you have no cleating experience, no experience in steering, and not enough strength to lift a centerboard or rudder at all. In my free time I looked at the strings I tried to remember which one of them is topping lift and which one is main halyard so that while raising the sails I will not accidentally knock over the boat by raising the centerboard or something like that. At the same time I tried to constantly translate all commands and explanations for Agus, which is even more difficult when there are words in them that you don't understand even in Polish. 

I noticed that port maneuvers (going in or out) are the most stressful part because you need to do a hundred things at once: protect sides so you don't hit anything, pull the centerboard, pull the steering fin, catch the buoy and throw the mooring lines. Then I saw other boats crews doing all these activities in the greatest calm and without bustle. I realized this is matter of practice, for which I had no time because we only had two and a half days of sailing. Well, maybe I will not forget this stuff till next cruise. 


Putting the mast down and up in case of passing under the bridge was quite challenging, but doable. Passing through Guzianka lock (just like Panama canal, but a little bit smaller) with our engine situation was much worse. I had to take care of steering so dad could focus on managing the annoying engine. The lock was narrow with a lot of boats and we were afraid we will not manage to fit in, and if not, we would need to go around in circles on a tiny lake for another several dozen minutes. Then stress whether we will hook anything with our protruding mast, or whether someone else will hook us with their protruding mast, then shouting to dad whether we should go faster or more slowly (I had no idea how fast we should go), and then catching the ropes and the shore, and then waiting for the water level to lower to the water level of Lake Bełdany. While leaving, I rubbed the tip of a mast against the lock wall a little bit. I was supposed to steer the boat perfectly straight, and first I did, but then when I started to deviate slightly, my sense of directions got messed up. I am still proud I did it. 

in the lock it looked like this

And that's the secret. I mean, not rubbing the mast. The point is that eventually you will get the hang of it and stop panicking at every tilt, or port maneuvers, or getting through the lock or canal. And in the evening you will come to the harbor and there will be a bonfire, beer and sausages, a guitar and whisky with cranberry juice, spaghetti from a jar and late night talks inside of warm boat. Face dry from wind and sun pressed against a pillow made from rolled jacket because you forgot to take another one. And the next day the same adventure. Same, but at the same time completely different because there will be different wind, different port and different challenges. 

 

You can go to Masuria, rent a cottage and eat grilled sausages and drink beer all day long without struggling with the ropes, the wind, ties and tacking, but how less satisfying that would be? The whole point is that for these few days the ropes, the wind, ties and tacking absorb 100% of your attention. Thoughts about work, house, life, future - they might occur in your mind but not for too long. Land, water - they are two different worlds, almost like two different planets. Even when you dock to a shore it is usually so far from known civilisation that you don't associate it with it at all. 
On the way back we drove over the bridge under which we had sailed two days before. What a peculiar feeling: to be in such vehicle that doesn't need more than one person to make a turn, and you can stop it or make go faster at any moment without checking the wind direction. Unthinkable. 
It is this separation of worlds and realities - especially in short distance and time - that makes you live your life more fully. Sailing down there, you think about how strong the wind will be when you sail out from this bay or whether to furl half of the sail or not. Driving up there, you think about where to tank or whether to enter the highway in Zambrow or further. One doesn't even need to know about existence of the other. 


Three weeks of April passed so fast, weighed down by the routine. But the last few days stretched in many ways: from hurting your hands while pulling the ropes to counting every second of taking shower, from stuffing cheese packets somewhere in the gas tank locker to climbing the steep slope of the bay's shore to pee. From observing three fishing guys standing on a small boat to admiring the long rays of setting sun illuminating coastal reed. A pleasant retreat recommended to everyone!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz