Ty jesteś jak pastizzi*
Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie
Kto próbował złapać 45 z Valletty
Dziś skalistość Twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo ją widzę
Malta jest kompilacją zabawnych rzeczy.
Nie wiem.
Nie wiem nawet, jak to napisać.
Zamiast tego przytoczę historyjki.
Ale najpierw antykwariat. Nie będę komentować tego miejsca, wystarczy, że to zobaczycie. Z zewnątrz wygląda jak normalny antykwariat, poza tym że książki przed wejściem stoją w takich stosach, że jeśli chcesz wyjąć coś z dołu, grozi to katastrofą i trzęsieniem ziemi. Sprzedawca zagaduje i mówi, że w środku ma ileś tysięcy książek i że są poukładane według liter alfabetu. Wchodzisz i widzisz, że to trzęsienie ziemi już się wydarzyło.
Według liter alfabetu. Tak. Widzę to wyraźnie.
Mają nie tylko książki.
Albo muzeum Tunnara. Można o nim przeczytać w przewodniku i w internecie i jest się bardzo zachęconym przez opisy ("muzeum rybołówstwa i obronności wyspy"). Zewsząd prowadzą do niego drogowskazy, więc nie ma problemu, żeby trafić.
Gdy docierasz na miejsce, nie wierzysz własnym oczom, takie to fantastyczne.
Budyneczek nad samym morzem, niewiele większy niż drzwi przedstawione na zdjęciu, a drzwi, oczywiście, zamknięte. Pomimo faktu, że jesteś tam w godzina otwarcia (od 10 do 12, nie tak łatwo się wstrzelić). Ale! Gdy jesteś dociekliwym odkrywcą (trzeba takim być) i obejdziesz muzeum dookoła, znajdziesz boczne wejście z kratką, która się otwiera oraz pana, który pieli ogródek i mówi, żeby wchodzić.
Warto.
Był jeden dzień, gdy chciałyśmy z Elą wybrać się do Blue Grotto i na klify Dingli i byłyśmy zmuszone polegać na autobusach, bo te rzeczy są dość daleko, a ja miałam do pracy na 18. Trochę lekkomyślne, jechać przed pracą do miejsca, gdzie jeździ tylko 201 co godzinę, poza tym zatrzymuje się rzadko kiedy tam, gdzie chcesz, ale przygoda to przygoda.
Zaskakująco punktualnie jeździły.
Co nie znaczy, że brakowało nam wrażeń.
Musicie wiedzieć, że przystanki autobusowe są bardzo gęsto rozmieszczone, w zasadzie co minuta, i wyobraźcie sobie taki cudowny dźwięk za każdym razem. Na początku myślałam, że to czajnik albo jakiś odgłos z piekieł. Śmieszyły nas reakcje staruszków przed nami, ale nie jestem pewna, czy to reakcje na te odgłosy, czy na nasze zwijanie się ze śmiechu na tylnych siedzeniach.
Przy Blue Grotto złapała nas ulewa. To jedna z najbardziej majestatycznych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu, i znowu mam filmik, ale on nie oddaje rzeczywistości. Jesteśmy pośród kamieni, z jednej strony widzimy więcej kamieni i pustą drogę, a po drugiej bezmiar morza, nad nami skomplikowane wzory chmurowe i nagle - naprawdę nagle - ściana deszczu, która zbliża się w błyskawicznym tempie. Musimy biec w jej stronę, bo tylko tam są jakieś budynki, ale zanim docieramy do nich, nie mamy na sobie suchego miejsca.
Wypiłyśmy herbatę w barze, do którego nie wpuszczają nurków (czemu), a pan w wejściu mówi, że był w Krakowie w zeszłym tygodniu u fryzjera, bo na Malcie nie mają nożyczek (znowu: czemu) i pojechałyśmy dalej, a raczej z powrotem, następnym autobusem, który był... Tym samym autobusem. Z tym samym dźwiękiem.
I tymi samymi staruszkami siedzącymi przed nami. Nie żartuję.
Ubawiłam się jak norka, więcej takich sytuacji poproszę.
* Pastizzi - jedzenie, które sprawia, że Malta jest najbardziej otyłym krajem w Europie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz