[English below]
Jest środek lata, czas wakacyjno-urlopowy (chyba że ktoś właśnie w tym momencie ciężko pracuje *wskazuje na siebie* lub mieszka na południowej półkuli), więc podzielę się krótką, mocno subiektywną i w dużym stopniu nieuporządkowaną refleksją na temat morza.
Malta vol. 2
wschód słońca w Qawrze, zachód słońca w Bugibbie: można czuć się prawie jak Mały Książę, który jednego dnia oglądał zachód słońca czterdzieści trzy razy
Malta to morze, a morze to:
oglądanie zarówno wschodu, jak i zachodu słońca bez oddalania się więcej niż 10 minut piechotą od domu, ponieważ mieszkasz na cienkim jak palec półwyspie
pływanie przed pracą, gdy pracujesz wieczorem, pływanie po pracy, gdy pracujesz rano oraz pływanie w trakcie pracy, gdy pracujesz rano i wieczorem
a także pływanie będąc pijanym w trakcie swojego przyjęcia urodzinowego o 2 w nocy, ponieważ twoi wspaniałomyślni przyjaciele postanowili włożyć ci ciasto czekoladowe na twarz i nie masz jak inaczej go zmyć
lub leniwe unoszenie się na wodzie pośród statków, przytrzymując się bojki, tak, że samemu można poczuć się jak statek (albo bojka)
pływanie przed pracą, gdy pracujesz wieczorem, pływanie po pracy, gdy pracujesz rano oraz pływanie w trakcie pracy, gdy pracujesz rano i wieczorem
a także pływanie będąc pijanym w trakcie swojego przyjęcia urodzinowego o 2 w nocy, ponieważ twoi wspaniałomyślni przyjaciele postanowili włożyć ci ciasto czekoladowe na twarz i nie masz jak inaczej go zmyć
lub leniwe unoszenie się na wodzie pośród statków, przytrzymując się bojki, tak, że samemu można poczuć się jak statek (albo bojka)
wietrzny duży prom na Gozo, mały prom z Valletty do Trzech Miast wciskający się w wąską zatokę pomiędzy budynki z piaskowca, kolorowe luzzu w Marsaxlokk, kajaki do Coral Lagoon i wpływanie łódką do Blue Grotto, pod warunkiem, że nie wieje za bardzo
i jedzenie pastizzi z widokiem na zepsute Lazurowe Okno albo Big Maca albo po prostu lodów lub picie Corony/Ciska/whisky w tej śmiesznej małej jaskini której już nie ma, bo wylali plażę betonem i przenieśli piasek 100 metrów dalej (po co)
to widok z klifów Dingli, gdy dookoła nie ma nic, tylko przepaść i jeden autobus co dwie godziny, co daje ci wystarczająco dużo czasu by grać w kółko krzyżyk na jezdni obserwować malutkie zmarszczki na wodzie, która z tej wysokości mogłaby być równie dobrze pogniecionym niebieskim prześcieradłem
i wyspa w kształcie kapelusza na dalekim horyzoncie
to relaksujący dzień pod parasolem na plaży w Mellieha (z obracaniem leżaka ilekroć choć jeden zabójczy promień słońca pada na twoją skórę) i dramatyczna walka z falami w Ghajn Tuffieha
to ułamki sekundy w pracy, gdy rzucasz okiem przez okno lub wychodzisz na zewnątrz i widzisz niebieski bezmiar; to klienci widzący ten sam bezmiar i bijący się o stoliki 4, 5, 12, 23, 31 i tak dalej, pomimo że stoliki 3, 6, 13 i 24 stoją zaledwie metr dalej od barierki/okna, nawet gdy jest późny wieczór i brak szans na zobaczenie czegokolwiek
to desperacka i trudna przeprawa na malutką skalistą wysepkę, jak gdyby nie liczył się fakt, że JUŻ JESTEŚ NA MALUTKIEJ SKALISTEJ WYSEPCE BO MALTA JEST MALUTKĄ SKALISTĄ WYSEPKĄ
(w liceum nie potrafiłam jej precyzyjnie zlokalizować na mapie Europy, a byłam na rozszerzonej geografii i miałam same piątki)
to cała gama różnych oblicz, nastrojów, emocji i przeżyć, a ty, przebywając tam przez okrągły rok, masz możliwość obserwacji każdego z nich:
Maltańczycy dryfujący w kilkuosobowych grupach w Ghar Lapsi o 7 rano, rodziny z dziećmi na plaży w Bugibbie, nurkowie z masą sprzętu, stada nastolatków z obozu językowego, turyści, lokalsi, wszystkie możliwe języki świata
spokojna woda przypominająca jezioro, a chwilę potem wiatr i fale wlewające wodę na tarasy restauracji położonych zbyt nisko
deszcze, tęcze, ciemne chmury i sztormy wyrzucające statki handlowe na skaliste wybrzeże
wyraźna linia horyzontu lub tak bardzo mglista, zachmurzona i rozmyta, że nie wiesz, gdzie kończy się morze, a zaczyna niebo
parzący stopy piasek, ostre kamienie i niepewne dno
krystalicznie czysta woda lub nieprzyjemna zupa pełna wodorostów, śmieci i meduz, w zależności od wiatrów, prądów/humoru
i wszystkie małe rybki, średnie rybki, kraby dające się złapać w ręce, morskie ogórki, które podobno można jeść i płaszczki chowające się nieco dalej od brzegu.
Jest coś we wpatrywaniu się w łagodne falowanie i byciu częścią tej fali i tego nie da się porównać do czegokolwiek innego. Nie potrafię medytować normalnie, w domu, bo mam w głowie tysiąc różnych myśli na sekundę, ale obserwacja morza przybliża mnie do tego stanu w największym możliwym stopniu.
Pomiędzy Polską, Maltą, Nową Zelandią i Japonią
(zmiana jest jedyną stałą)
wszystkie cztery kraje mają różne gniazdka, brawo, zimowy kalafiorze
Lato 2019 powinno u mnie nazywać się: dynamiczne zmienianie miejsc zamieszkania, połączone ze wzmożoną liczbą pożegnań i powrotów. Powoduje to silne emocje i nagłe poczucie przywiązania do miejsca, które obecnie opuszczam, ale potem, gdy przybywam do innego, okazuje się, że zmieniam tryb życia i otoczenie z mniejszą trudnością niż strój kąpielowy na zwykłą bieliznę pośrodku plaży, a mam w tym sporą wprawę, bo nie mogę powstrzymać się przed choćby szybkim pływaniem codziennie, czasami dwa razy dziennie.
To nie jest tak, że nie przeżywam kryzysów związanych z niemożnością całkowitego zaangażowania się w chwilę obecną (po co, skoro to jest tymczasowe?) i niepewnością co do własnej tożsamości: studentka czy głowa kelnerów? czy mieszkanie na Malcie czyni ze mnie półmaltankę? albo ćwierć? 4% maltańskości, jesli spędziłam tu 4% dotychczasowego życia? Jak będę czuła się po spędzeniu roku w Japonii? Kiedy nadejdzie moment, w którym stanę się ponownym turystą w mojej rodzinnej miejscowości? Co jest moją rodzinną miejscowością: miasto, w którym się urodziłam, to, gdzie mieszkałam na samym początku, to, gdzie się wychowałam czy to, w którym obecnie przebywa moja rodzina? To cztery różne miejscowości.
Uświadamiam sobie wtedy, że moje życie to próba układania kilku zestawów puzzli w jedną układankę i nadania temu wszystkiemu ładnego kształtu i nieco sensu.
Nie potrafię rozwiązać żadnych z wewnętrznych sprzeczności, ale to nie szkodzi, bo nad wszystkimi wątpliwościami unosi się jak parasol kojąca myśl, że rozstania nie są takie złe, gdy niosą wysokie prawdopodobieństwo ponownego spotkania (za każdym razem, gdy wylatuję z Malty, wydaje mi się, że to ostatni raz, a jednak jestem tu znów, częściej niż raz na pół roku) oraz że perspektywa przyszłości jest równie lub bardziej atrakcyjna od stanu obecnego.
Tak chyba opisałabym wolność, gdyby ktoś kazał mi ją zdefiniować: świadomość, że mogę opuścić swoją strefę komfortu, bo alternatywa jest ekscytująca i że sobie poradzę. Że nie mam kredytu hipotecznego, dzieci, umowy o pracę i ścieżki kariery, a 20kg bagażu rejestrowanego w zupełności wystarczy, by spakować swoje życie.
Tak chyba opisałabym wolność, gdyby ktoś kazał mi ją zdefiniować: świadomość, że mogę opuścić swoją strefę komfortu, bo alternatywa jest ekscytująca i że sobie poradzę. Że nie mam kredytu hipotecznego, dzieci, umowy o pracę i ścieżki kariery, a 20kg bagażu rejestrowanego w zupełności wystarczy, by spakować swoje życie.
Obawiam się też, że nie wypada głośno narzekać na przykład, że lecę na rok do Japonii i przez to nie pojadę ze swoim rokiem na tydzień do Budapesztu albo nie pojadę na Pyrkon albo nie będę jadła kurczaka z ananasem mojej mamy itd. Albo że skończę studia dwa lata później niż moi rówieśnicy, bo zachciało mi się podróżowania po świecie, cóż za okropna strata, albo że nie zrealizuję swojego postanowienie z liceum, że do 25 roku życia założę rodzinę.
Nagle zaczynasz widzieć swoje rodzinne strony jak materac na jakim miałeś swój wygnieciony ślad, ale ten ślad zaczął już po prostu się wypełniać, bo jak cię nie było to gąbka odzyskała swoją sprężystość, no wiecie, o co mi chodzi. A może to ja się zmieniłem i nie pasuję już do tej swojej wygiętej gąbki.
PS. Trzymajcie za mnie kciuki w Nowej Zelandii, ponieważ dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, jak prowadzić kampera. Będzie relacja filmowo-blogowa.
PS. Trzymajcie za mnie kciuki w Nowej Zelandii, ponieważ dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, jak prowadzić kampera. Będzie relacja filmowo-blogowa.
[ENGLISH]
Here it is, the sudden middle of the summer, holiday and vacation time (unless someone is currently working hard *me * or lives in the southern hemisphere), so let me share a short, highly subjective and mostly disorganised reflection on the sea.
Malta vol. 2
sunrise in Qawra, sunset in Bugibba: you can feel almost like the Little Prince who watched the sunset forty-three times during one day
Malta is the sea and the sea is:
watching both sunrise and sunset without moving away more than 10 minutes on foot from home because you live on a peninsula thin like a finger
watching both sunrise and sunset without moving away more than 10 minutes on foot from home because you live on a peninsula thin like a finger
swimming before work when you work in the evening, swimming after work when you work in the morning and swimming during work when you work both in the morning and in the evening
or being lazy and floating on water in the midst of ships, holding on to the buoy, so that you can feel like a ship yourself (or a buoy)
and swimming being drunk during your birthday party at 2 am, because your generous friends decided to put a chocolate cake on your face and there is no other way to wash it
the big ferry to Gozo and the small ferry from Valletta to the Three Cities, squeezing into a narrow bay between sandstone buildings, colorful luzzu in Marsaxlokk, kayaking to Coral Lagoon and boat trips to Blue Grotto when it is not too windy
it's this amazing view from the Dingli cliffs, when there is nothing around, only the abyss and one bus every two hours, which gives you enough time to play crossways on the road watch tiny wrinkles on the water, which from this height could be just as crumpled blue sheet
and the hat-shaped island on the far horizon
and eating pastizzi overlooking the broken Azure Window or Big Mac or just ice cream or drinking Corona / Cisk / whiskey in that little cave which is already gone because they covered the beach with concrete and moved the sand 100 metres away (why)
it's a short moment at work when you take a look through the window or go outside and see the blue vastness; there are also the customers who see the same vastness and literally fight for tables 4, 5, 12, 23, 31 and so on, despite the fact that tables 3, 6, 13 and 24 are just one meter away from the railing / window, even when it is late evening and no chance to see anything
a relaxing day off under an umbrella in Mellieha (turning the sunbed whenever one deadly sunbeam hits your skin) and a dramatic wave fight in Ghajn Tuffieha
it is a desperate and difficult getting on a tiny rocky island, despite the fact that YOU ARE ALREADY ON A TINY ROCKY ISLAND BECAUSE MALTA IS A TINY ROCKY ISLAND
(in high school I could not precisely locate Malta on the map of Europe; I was on an geography profile and I had straight A's)
it's a whole range of different faces, moods, emotions and experiences, and you, staying there for a whole year, have the opportunity to observe each of them:
Maltese drifting in groups in Ghar Lapsi at 7 am, families with children on the beach in Bugibba, divers with lots of equipment, teenagers from language camp, tourists, locals, all possible languages in one place
calm water resembling the lake, and then the wind and waves pouring water into the terraces of restaurants located too low
rains, rainbows, dark clouds and storms throwing merchant ships onto the rocky coast
a clear horizon or so foggy, overcast and fuzzy line that you don't know where the sea ends and the sky begins
feet-burning sand, sharp stones and an unknown bottom
crystal clear water or unpleasant warm soup full of seaweed, garbage and jellyfish, depending on the winds, currents / sea's mood
and all small fish, medium-sized fish, crabs that can be caught, sea cucumbers that are said to be eaten and stingrays that hide a little further from the shore.
There is something in looking at a gentle wave and being part of this wave, which cannot be compared to anything else. I can't meditate normally, at home, because I have a thousand different thoughts per second, but the observation of the sea brings me closer to this state of mind to the greatest extent possible.
Between Poland, Malta, New Zealand and Japan
(change is the only constant)
all four countries have different sockets, well done, winter cauliflower
Summer 2019 should be called: dynamic changing places of residence, combined with a large amount of farewells and returns. This results in strong emotions and a sudden feeling of attachment to the place I am currently going to leave. But then, when I arrive to another, it turns out that I change places, habits and lifestyle with less difficulty than I change swimsuit into underwear in the middle of crowded beach. And I am quite experienced in it because I can't refrain from swimming every day when I'm here, sometimes twice a day.
Of course I do experience crises related to the inability to fully engage in the present moment (why would I, since this is all temporary?). And uncertainty about my own identity: a student or the head waitress? Does living in Malta make me a semi-Maltese? or a quarter? 4% of Malteseness, if I spent 4% of my life here? How will I feel after spending a year in Japan? Will there be the moment when I will become a tourist in my hometown? What is my hometown: the city in which I was born, the one where I lived in the beginning, the one where I grew up or the one my family lives currently in? It's four different cities.
In this moments of hesitation I realize that my life is an attempt to put several sets of puzzles into one puzzle pattern and give it some sense or good looking.
I can't resolve any of the internal contradictions, but that does not hurt too much, because all the doubts are covered by the imaginary umbrella: soothing thought that leaving places is not so bad when it comes with a high probability of meeting again (every time I leave Malta, it seems to me that this is the last time, and yet I am here again, every couple of months) and that the prospect of the future is equally or more attractive than the current state.
That's how I would describe freedom if someone told me to define it: the internal possibility to leave the comfort zone, thanks to the awareness that the alternative is exciting as well and that I will be just fine. That I do not have a mortgage, children, employment contracts and clear career path, and 20kg of registered airline luggage is enough to pack my life.
I am also afraid that I can't complain loudly that I am going to Japan for a year and that I won't go to Budapest for a week with my university friends or I won't go to Pyrkon or I won't eat my mother's chicken with pineapples etc. Or that I will finish my studies two years later than my peers because I wanted to travel around the world, what a terrible loss, or that I will not realize my resolution from high school, that I will start a family by the age of 25.
[video in Polish, youtube subtitles available]
Suddenly, you start seeing your homeplace as a mattress on which you had yout wrinkled bodyprint, but this shape began to fill because when you weren't there, the sponge regained its elasticity, you know what I mean. Or maybe I have changed and I do no longer fit into my wrinkled sponge.
PS. Keep your fingers crossed for me in New Zealand, because it occurred to me that I have no idea how to drive a motorhome. There will be a film-blog report.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz