poniedziałek, 16 marca 2020

2/3: Indie. Intensywność / India. Intensity

[ENGLISH BELOW]

Malezja była niesamowitym doświadczeniem, ale to Indie sprawiły, że zabrakło mi słów. W przenośni i dosłownie.
Nocny pociąg z Delhi do Jodhpuru, dworzec w Delhi, dziewiąta wieczorem. Dziewczyna z Polski i dziewczyna z Indii siedzą na górnej bocznej pryczy i rozmawiają łamanym japońskim, żeby nikt ich nie zrozumiał (tak na wszelki wypadek). Ludzie wchodzą i wychodzą, co pięć minut ktoś sprzedaje czaj - tak jak w polskich wagonach zimne piwo, tylko ze sto razy większą częstotliwością. Dziesięć rupii za kubek niewiele większy od naparstka, ale i tak tanio.
Wiem, że macie teraz dużo czasu, więc zapraszam do czytania. 



Jeśli myślałam, że na Malcie kierowcy dużo trąbią albo ruch uliczny jest zwariowany, to nie wiedziałam nic o życiu. 
Jedną z pierwszych rzeczy, których doświadczyłam po wylądowaniu w Indiach, to przejażdżka rikszą (taką z silnikiem) ze stacji metra do mieszkania. Wiedziałam, że Indie to inna rzeczywistość, ale i tak przeżyłam szok związany z nadmiarem bodźców. Wszyscy trąbią, krzyczą coś, ulica jest pełna pojazdów różnej wielkości, co sprawia, że pasy ruchu w zasadzie nie istnieją. Riksze normalne, riksze z silnikiem, motocykle, wózki z załadunkiem pięć razy większym niż sam wózek, rowery, samochody, psy, piesi, krowy na poboczu (mniej niż uczą nas w szkole) i wszelkie rodzaje aktywności na chodnikach. Stragany z jedzeniem, warzywami, przekąskami. Bawiące się dzieci, ludzie wracający z pracy, kierowcy natarczywie oferujący podwiezienie cię gdziekolwiek. Wszędzie zapachy, głosy i kolory. Na starym mieście, by przejść na drugą stronę ulicy, trzeba przeskakiwać przez stojące riksze i rękami zatrzymywać samochody i motocykle. Wymaga to pewnej wprawy i jest irytujące, jeśli ci się spieszy, ale z punktu widzenia turysty to świetna atrakcja. Do momentu, aż coś cię walnie.



W metrze obowiązuje zakaz jedzenia, picia, fotografowania, plucia i siadania na podłodze. Wszędzie jest mnóstwo zakazów i instrukcji. Przy wejściu na stację metra kontrole jak na lotnisku. Bo w Delhi nikt nikomu nie ufa. Wszystko ma sens, biorąc pod uwagę ogromną populację. W każdym pociągu mamy wagony tylko dla kobiet. Przyzwyczaiłam się wsiadać do nich zawsze, gdy mam okazję, bo są mniej zatłoczone od normalnych. 


200 rupii to nie tak dużo (11 złotych), a do Tadż Mahal nie można wnosić książek, kwiatów ani kredek. Bali się, że ktoś pokoloruje?

Generalnie Indii nie można sobie zwiedzać tak jak Europy. Niby każdy, kto się tam wybiera, o tym wie i ja też byłam świadoma, ale jednak każdy dzień uświadamiał mi dodatkowo własną nieporadność i odbierał pewność siebie. Jeśli trzeba podjechać gdzieś metrem - spoko, poradzę sobie, metro jest łatwe, metro jest wszędzie takie samo. Ale poza tym, bez lokalnego przewodnika, jestem zgubiona. Jeśli na mapie coś wygląda, że jest blisko, to - podobnie jak w Malezji - nie oznacza to, że można przespacerować. Bo dzieli cię od tego wielopasmowa droga bez możliwości przejścia, albo jakiś zamknięty teren, albo podejrzana dzielnica, po której lepiej się nie błąkać.
Poza tym, ludzie tutaj nie mają w zwyczaju chodzenia na duże odległości. Jest tyle różnych środków transportu, że nie muszą. 


z daleka wszystko wygląda ładnie

Jeśli powiesz "stare miasto" Europejczykowi, mózg podsunie mu obraz brukowanych ulic przecinających się pod kątem prostym, rynek, rzędy kolorowych kamienic, gotyckie kościoły, restauracje, lodziarnie, pomniki i fontanny, pewnie jakaś rzeka z bulwarami albo zamek albo ratusz. 
Stare Delhi, centrum Jodhpuru i stare miasto w Ahmadabadzie to labirynty ulic pachnących jedzeniem i przyprawami i śmierdzących brudem, gdzie z pewnością nie chciałabym wybrać się sama. Zaduch, tłok, kurz, pojazdy, piesi, żebrzące dzieci, odwracające się spojrzenia na mój widok, kable na wierzchu, sklepy i biznesy przeróżnego rodzaju, golibroda prowadzący swój interes na krawężniku, towary przenoszone na głowie, miejsca z dobrym jedzeniem albo z tanim sari, pod warunkiem że wiesz, gdzie szukać. Wszystko przytłacza, odbiera oddech, powoduje ból głowy i zabija myśli o rozwoju zrównoważonym miast. 


które Indie są bardziej indyjskie

Nie mówię, że nie ma w tych miastach w ogóle miejsc przyjaznych pieszym, rodzinom z dziećmi i piknikom. Z przestrzenią, świeżym powietrzem i zielonym trawnikiem, gdzie można sielankowo zdrzemnąć się pod palmą. 
To na przykład rozległe obszary obiektów historycznych takie jak forty czy inne zabytkowe grobowce. Są zadbane i ich czyste alejki kojarzą się z niedzielnym spacerem. Całkiem jak miejskie parki w Polsce, tylko nawet lepiej, bo spędzasz czas w towarzystwie majestatycznych ruin albo pięknych symetrycznych świątyni. Bilet wstępu dla lokalnej ludności jest bardzo tani (20-50 rupii - mniej niż trzy złote - nawet do Tadż Mahal). 


jeśli płacisz kartą, to będzie taniej, ale nie można płacić kartą

Dla zagranicznych turystów co najmniej dziesięć razy droższy. Czasami dwadzieścia razy. Mój portfel płakał, ale widziałam głęboki sens tego. Obcokrajowcy odwiedzający czerwony fort czy grobowiec Humajuna mogą sobie na to pozwolić, zwłaszcza jeśli zarabiają w dolarach czy euro. 

Gdy rodzina Richy zabrała mnie na wycieczkę do Agry, bym mogła zobaczyć jeden z najsławniejszych budynków na świecie, w pewnym momencie w drodze do niego dotarło do mnie, że równie mocno interesuje mnie to, jak wygląda jego otoczenie. Tadż Mahal każdy widział na zdjęciach. Ale czym jest Agra? Czy obecność marmurowego grobowca czyni to miasto innym od reszty Indii? 
Otóż nie. Sto metrów od luksusowych hoteli i potężnych bram ozdobionych kwiatami mamy slumsy i takie same widoki, jakie znajdziemy w starym Delhi, a może gorsze. Agra jeszcze niedawno biła rekordy w poziomach zanieczyszczeń, nie wiem, czy nadal, bo podobno przenieśli niektóre zakłady gdy zauważyli, że Tadż Mahal zmienia kolor na żółty. Krowy spacerują po poboczach wypełnionych śmieciami. Tuż pod kolorowym plakatem witającym Donalda Trumpa. Pod Tadż Mahal można kupić plastikowe krzesełka i pieski które machają głową podczas jazdy samochodem. Małpy grzebią w śmietnikach. Jedna jadła lody.


znajdź dziesięć różnic. które Indie są bardziej indyjskie? cz. 2

Kojarzycie indyjską kuchnię z curry i naan? Dobrze, ale to jest o wiele więcej niż to. Indie są jak kontynent, zróżnicowane jak cała Europa. Nawet biorąc pod uwagę tylko jeden konkretny region, jedzenie jest tak różnorodne, że trudno spróbować wszystkiego w trakcie krótkiego pobytu. Indyjskie potrawy po prostu muszą być pełne smaku. Danie powinno zawierać różne konsystencje - coś kremowego, coś chrupiącego, coś miękkiego - i zapewniać różnorodne doświadczenia smakowe - pikantne, słodkie, kwaśne i słone jednocześnie. Nawet popularny, sprzedawany na ulicy orzeźwiający napój jest słodki, kwaśny i przeraźliwie słony, przywołując wspomnienia tego jednego razu, gdy przypadkiem wsypałam do herbaty sól zamiast cukru. 



Co mnie zszokowało? Jadłam wegetariańskie jedzenie i przez kilka dni nie zdałam sobie sprawy, że jem wegetariańskie jedzenie, bo wszystko było tak pyszne, złożone z wielu elementów i zapełniające żołądek na wiele godzin, że z łatwością zapomniałam, że nie jem mięsa. To pewnie przez rośliny strączkowe.

Tak więc jeszcze zanim wyleciałam z Indii, wiedziałam, że muszę tam wrócić. Bo widziałam zaledwie niewielki ułamek. Bo Indie wciągają różnorodnością (ach, znowu ta różnorodność) i kontrastami.


polskie sandały, tajskie spodnie z Indii, koszulka z Kuala Lumpur, maska i wagon sypialny trzeciej klasy (z klimatyzacją)

I w tym wszystkim: momenty.
Filozoficzne wieczorne rozmowy z losowo spotkanym człowiekiem na dachu hotelu z widokiem na twierdzę Mehrangarh i niebieskie dachy niebieskiego miasta. 
Dotyk białego marmuru przyjemnie chłodzący w upalny dzień. Z jednej strony pustynia, z drugiej idealnie przystrzyżony trawnik.
Gofry w restauracji jak w amerykańskim serialu i piętrowa taca z przekąskami we francuskiej kawiarni, bo "musisz doświadczyć każdego wszystkich obliczy Indii, również tych nieindyjskich".
Dźwięki tradycyjnych indyjskich instrumentów, których nazw nie pamiętam, na dziedzińcu fortu.
Bose rozczochrane dzieci próbujące sprzedać ci czerwone róże przed wejściem na stację metra.
Świątynie hinduistyczne, w którym można skupić się na mistycznym doświadczeniu lub chociaż podziwianiu architektury za pomocą własnych oczu, bo przed wejście zostaje ci odebrane wszystko z wyjątkiem pieniędzy i paszportu. Nawet (lub zwłaszcza) telefon. Który i tak jest bezużyteczny bez dostępu do wifi i musisz wierzyć na słowo taksówkarzowi, że za około dwie godziny będzie w tym samym miejscu, by zabrać cię z powrotem. Fajnie, że nawet nie masz zegarka. 

Chęć fotografowania wszystkiego przy jednoczesnej niechęci do samej siebie, bo fotografując normalną, codzienną rzeczywistość lokalnych ludzi staję się tym turystą, który wszystko egzotyzuje i narusza prywatne życie ludzi w poszukiwaniu czegoś autentycznego.
Chęć targowania się, kompletny brak umiejętności targowania się i niechęć do targowania się, bo nie wiesz, gdzie przebiega granica między sprzedawcą oszukującym cię, bo jesteś turystą z Europy a tobą odbierającym rzeczonemu sprzedawcy szansę na normalny zarobek, bo myślisz, że cię oszukuje. 


władcy imperium Mogołów mieli obsesję na punkcie symetrii, ale Indie to też zaprzeczenie wszelkiej symetrii

Last but not least, zwroty akcji niczym w filmie akcji, tylko bez strzałów i wybuchów. 
Powstrzymujesz łzy i myślisz, że już nic dobrego nie spotka cię w tym kraju, ale pół godziny później poznajesz ludzi, uczysz się nowej gry w karty (beznadziejnej, ciągle przegrywałam), jesz kurczaka tandoori w restauracji, gdzie gotuje się praktycznie na ulicy, a stoliki są w głębi (to normalne), idziesz w ukryte miejsce z widokiem na targ przypraw, pijesz kawę o pierwszej w nocy i patrzysz na księżyc z dachu hostelu.
(o tym więcej w następnym poście, bo to wiąże się z drogą powrotną do Japonii i komplikacjach spowodowanych koronawirusem)




ENGLISH
   
Malaysia was an extraordinary and amazing experience, but it was India that left me speachless. Metaphorically and literally.
Night train from Delhi to Jodhpur, Delhi station, 9 o'clock in the evening. Girl from Poland and girl from India are sitting on the upper side bunk bed and talking in broken Japanese, so that no one around can understand them (just in case). People come in and go out, every five minutes someone passes by selling hot chai - just like they sell cold beer on polish trains sometimes, only 1000% more frequently. Ten rupees per cup not much bigger than a thimble, but still cheap.
I know that most of you have nothing to do righ now, so please go on this imaginary tour with me.


If I ever thought that Maltese drivers honk a lot or the traffic is crazy, I didn't know anything about life.
One of the first things I experienced after landing in India was a rickshaw ride (with a motor) from the metro station to the flat. I knew that India is a different reality and all this stuff, but I still experienced a shock of excessive stimulation. Everyone honks or shouts something, the street is full of vehicles of various sizes, which means that lanes don't exist at all. Normal rickshaws, motor rickshaws, motorbikes, carts with a load five times larger than a cart itself, bicycles, cars, dogs, pedestrians, cows on the sides of the road (less cows than they taught us at school for sure) and all kinds of human activity on the sidewalks. Stalls with food, vegetables and snacks. Children playing, people coming to and back from work, drivers persistently offering taking us anywhere. Smells, voices and colors everywhere. 
In old Delhi, you need to jump through standing rickshaws and stop cars and motorbikes with your hands if you want to cross the street. It requires some practice and is annoying if you are in a hurry, but from tourists' point of view it is a great attraction. Until you get hit by something.


It is forbidden to eat, drink, take photos, spit or sit on the floor in metro. There are plenty of rules and instructions everywhere. There are security checks at all metro stations just like at the airport. Because in Delhi no one trusts anyone. All of this makes sense considering the huge population. There are also cars for women in each train. I got used to use them whenever I had the opportunity because they are usually less crowded than normal ones. 

200 rupees is not that much (less 2-3 euro, and you cannot bring books, flowers or crayons to Taj Mahal. are they scared someone would try to colour it?

In general, India cannot be explored like any places in Europe. Apparently everyone who plans to go there knows it and I was aware of it too, but every day experiences were taking away my confidence and made me feel lost and confused. If I had to take metro only - cool, I could handle it, metro is easy, metro is pretty much the same all over the world. But managing things other than that, without a local guide, was too much. For example, if on the map something looks like not too big distance to walk - in India and Malaysia too - it doesn't mean that you can walk there. Because you will be separated from that place by multi-lane road without any possiblity of crossing, or some closed area, or a suspicious neighborhood where it is better not to roam around. 
Also, people here are simply not used to walking a lot - there is so many means of transportation, that they don't have to. 

everything is pretty from a distance

If you use the term "old town" in a conversation with European, certain image will occur in their minds. Cobbled streets intersecting at angle of 90 degrees, a main square, rows of colorful tenement houses, gothic churches, restaurants and ice cream shops, statues and fountains and probably some river with boulevards nearby or a castle or old town hall. 
Old Delhi, the center of Jodhpur and old town in Ahmadabad are labyrinths of streets smelling of food, spices and dirt, where I certainly wouldn't like to go alone even in the middle of the day. Stuffing, crowded, dusty, full of vehicles, pedestrians, begging children, heads turning back as I walk, cables on the outside walls of the buildings, shops and businesses of all kinds, barber doing his job on the curb, goods carried on people's heads, places with good food or cheap sarees if only you know where to look for. Everything overwhelms you, takes your breath away, causes a headache and kills any thoughts of cities' sustainable development. 

which India is more Indian

I am not saying that there are no pedestrian, family-friendly and picnic-friendly places in these cities at all. With enough space to play around, fresh air and green lawn, where you can peacefully take a nap under a palm tree. 
These are, for example, large areas of historical sites such as forts or tombs. They are clean and their alleys remind of a Sunday afternoon walk. Quite like city parks in Poland, but even better, because you spend time in the company of majestic ruins or beautiful symmetrical temples. Admission ticket for local people is very cheap (20-50 rupees - less than 1 euro - even to Taj Mahal).

it is cheaper if you pay with card, but you can't pay with card

For foreign visitors it is at least ten times more expensive. Sometimes twenty times. My wallet was crying, but I could see the logic of it. Foreigners visiting Red Fort or Humayun's Tomb can afford it, especially if they earn in dollars or euros. 

When Richa's family took me on a trip to Agra, so I could see one of the most famous buildings in the world, at some point on our way there I realized that I am equally interested in its surroundings. Everyone has seen Taj Mahal in the pictures. But what is Agra like? Does the presence of a marble tomb make this city any different from the rest of India?

Well, of course no. 100 metres away from luxury hotels or gates decorated with pink flowers (wedding season), there are slums and the same views that we can see in old Delhi, or maybe worse. Agra broke some records in pollution levels, maybe not any more because they moved some factories away when they realized that Taj Mahal is becoming yellow. Cows walk along the roadside filled with rubbish. Just under the poster welcoming Donald Trump. At the street leading to Taj Mahal, you can buy plastic chairs and dogs moving their heads when you put them in the car. Monkeys rummage in the rubbish bins. One was eating ice cream. Lucky. 

find 10 differences. which India is more Indian? part 2

Do you associate Indian cuising with curry and naan? Okay, but there is so much more than that. India is like a continent, as diverse as all of Europe. Even considering one specific region, the food is so varied that it is impossible to taste everything during the short trip. Indian dishes must be flavorful. They consist of different textures - there would be something creamy, crispy, soft - and provide a variety of taste experiences: spicy, sweet, sour and salty at the same time. Even the popular refreshing drink sold everywhere on the street is sweet, sour and terribly salty, bringing back my memories of that one time when I put salt instead of sugar in my tea.


What shocked me? I was eating vegetarian food and for a few days I didn't realize that I was eating vegetarian food because everything was so delicious, containing a lot of elements and filling my stomach for a lot of hours that I forgot easily that meat was missing. 

So before I even left India, I already knew that someday I have to go back there. Because I saw only a tiny part of it. Because there is so much diversity (ah, diversity again) and contrasts. 

polish sandals, thai pants from India, t-shirt from Kuala Lumpur, mask and third-class sleeper car with AC

And in all of this, moments. 
Philosophical evening conversations with strangers on the roof of the hotel overlooking Mehrangarh fort and blue roofs of the blue city. 
White marble pleasantly cooling during the hot day. Desert on one side, perfectly trimmed lawn on the other. 
Pancakes in the restaurant looking exactly like those in American movies and trays of snacks in a French bakery because you have to experience all faces of India, not only purely Indian. 
Sounds of traditional Indian instruments, which names I am not able to remember, in the courtyard of the fort. 
Barefoot children trying to sell you red roses in front of the entrance to metro station. 
Hindu temples where you can focus completely on mystical experience or at least admire architecture with your eyes only since before entering they took everything from you except for your passport and money. Even (or especially) your phone. Which is useless anyway if you can't access wifi. So you have to trust the taxi driver that in about two hours he will be waiting in the same spot to take you back. It's nice that you can't even check what time it is. 

The desire to photograph everything while disliking yourself because by photographing normal everyday life of the people, I am becoming that tourist who always looks for exotic aspects and is ready to violate people's private lifes in search of something authentic. 
Willing to bargain, with complete lack of skills neccessary to bargain and reluctance to bargain, since you don't know where is the border between seller scamming you because you are European tourist and you taking away the chance of reasonable income from the seller because you think he is scamming you. 


Mughal empire was obsessed with symmetry, but India is also a contradition of symmetry

Last but not least, twists and turns like in an action movie, only without shooting and explosions.
You hold back your tears and think that nothing good will happen to you in this country, but half an hour later you meet people, learn a new card game (hate it, I was losing every time), eat tandoori chicken in a restaurant where they cook on the street almost, and tables for customers are inside (normal thing), you go to a hidden place overlooking spice market, drink coffee at one a.m. and watch the moon from the hostel roof. 
(more on that in the next post because it is the part of my difficult/exciting return to Japan and complications/stress caused by coronavirus)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz