czwartek, 12 marca 2020

1/3: Malezja. Różnorodność / Malaysia. Variety

[ENGLISH BELOW]

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepszy moment by opowiadać o międzynarodowych podróżach - a może właśnie najlepszy? Pisanie i myślenie o rzeczach innych niż determinujący nasze funkcjonowanie wirus pozwala mi zachować zdrowe zmysły podczas obowiązkowej dwutygodniowej kwarantanny w akademiku. Czy cztery rolki papieru toaletowego i zamrażalnik wypełniony ryżem wystarczą na zbliżającą się apokalipsę? Zobaczymy.

widok z pokoju w Kuala Lumpur: na wielopoziomowe skrzyżowanie i kolejkę monorail jeżdżącą powoli jak wielki leniwy ślimak

Więc tak. Przerwę wiosenną zaczęłam od Malezji. Malezja była łatwa, w Malezji wszystko szło zgodnie z planem. Ach, te czasy, gdy największym problemem były przelotne opady lub brak pomysłu na to, co zjeść na kolację!
W ciągu niecałych dwóch tygodni odwiedziłam Kuala Lumpur, wyspę Langkawi i obszary wiejskie w pobliżu Kuala Terengganu na wschodnim wybrzeżu półwyspu. 
To może wydawać się chaotyczne i przypadkowe i nie myślałam o tym w ten sposób, planując podróż, ale odwiedzenie tych trzech konkretnych miejsc umożliwiło mi dostrzeżenie różnorodności w różnorodności.


mała rada: pływajcie zawsze, jak macie okazję. Trafiłam tutaj tuż przed pójściem na plażę. Dno morza było zbyt muliste i nieprzyjemne, by normalnie pływać. To miejsce za to jest idealne, lepsze niż inifinity pool w marina sands bay w Singapurze, gdzie trzeba płacić miliony monet

Już mówię, na czym polega tych wiele poziomów różnorodności. 

Jeden. Możliwe, że nigdy wcześniej nie byłam w kraju tak odmiennym od miejsc które odwiedzałam do tej pory. Nawet Japonia jest w wielu aspektach zaskakująco podobna do Polski, nawet Nowa Zelandia, pomimo że jest po drugiej stronie kuli ziemskiej.

Dwa. No cóż, Malezja jest po prostu różnorodna sama w sobie. Mieszanka kultur, narodowości, religii i krajobrazu. Wszystko w zaskakującej harmonii i zgodzie. Wzdłuż jednej ulicy zobaczysz meczet, świątynię hinduistyczną, świątynię buddyjską i kościół. Obecność trzech głównych narodowości - Malezyjczycy, Indusi i Chińczycy i kolonialna przeszłość sprawiają, że Malezja jest jak mieszanka studencka. Wszystko to orzeszki (poza rodzynkami, może turyści są rodzynkami, nie wiem), ale każdy ma inny smak. (To tylko metafora, nie próbowałam jeść ludzi ani budynków). Możesz wybierać nerkowce albo laskowe, ale cały sens tkwi w tym, by spróbować wszystkich rodzajów jednocześnie. 

Trzy. Byłam w miejscach, w których bywają przede wszystkim turyści (Langkawi), stolicy kraju, gdzie po prostu pełno jest wszystkiego i miejscowi mieszają się z przyjezdnymi (Kuala Lumpur) i w regionie, który z reguły nie jest odwiedzany przez obcokrajowców - oczywiście to nie jest tak, że ich nie ma, ale chyba nie znajdziecie Terengganu na liście miejsc, które trzeba odwiedzić w Malezji. To tak, jakby w Polsce pojechać do Warszawy, do Zakopca, a potem gdzieś na odludzie na Podlasiu. 


- spore te wieże, co
- no

No dobrze, widziałam dużo. Zrobiłam kilka cool zdjęć. Jednak na czym polega cały trik z podróżowaniem i odkrywaniem. Pewnie już o tym gdzieś wspominałam. 
Ostatecznie nie chodzi do końca o to, by zobaczyć wieże Petronas z bliska, przejechać się najbardziej stromą kolejką linową świata i przespacerować po królewskim pałacu. Oczywiście to też są rzeczy ważne, to są elementy, dla których decydujemy się na wyruszenie w podróż - ale prawdziwy jej sens tkwi gdzieś obok i nie ma osiemdziesięciu ośmiu pięter. Jest mniej konkretny i bardziej nieuchwytny i ominie cię, jeśli nie zaczniesz zwracać uwagi na rzeczy najmniejsze i przypadkowe. 
Gdy się zestarzejesz, prawdopodobnie o wiele bardziej będziesz wspominać to, że kupiłeś owoc chlebowca na lokalnym targu i myślałeś, że to wyjątkowo pyszne mango, i ktoś inny musiał uświadomić ci pomyłkę. I pomimo że nie opuściłeś ani jednego wykładu z Geografii regionalnej obszarów międzyzwrotnikowych, czujesz się niewyedukowany jak ktoś, kto widzi zebrę w zoo i mówi: o, jaki śmieszny koń. 


kto powiedział, że jedzenie w restauracji musi być podane na talerzu?

Albo to, że dowiadujesz się, że transport zbiorowy nie jest najbardziej efektywną (a czasami nawet nie najtańszą) opcją przemieszczania się. Że pomimo trzydziestu trzech stopni nie spotkasz na ulicy ludzi w szortach i bluzkach na ramiączkach. Że drzwi do mieszkania są dodatkowo zabezpieczane kratą, którą powinieneś zamknąć za sobą na klucz od wewnątrz zanim zaczniesz otwierać drzwi. Że na basenie nie można pływać w bikini. Że mieszkańcy Malezji szaleją na punkcie europejskich czekolad i mają wielkie sklepy na Langkawi, gdzie takie czekolady można dostać. Że durian naprawdę śmierdzi. I nie smakuje wcale tak dobrze już po dwóch kęsach. Że banany rosną nie tylko na półkach sklepowych w lidlu czy innym tesco. Że kozy też lubią chodzić na plażę. Że nie tylko Japończycy tworzą śmieszne wersje angielskich słów (what would you like to drink, kopi or teh?)


król owoców ma kolce, jest wielki i pachnie jak psujące się mięso, a smakuje jak słodkie masło zmieszane z puree ziemniaczanym i cebulą

Co jednak okazało się bardziej zaskakujące i satysfakcjonujące niż zjedzenie duriana, próba wejścia na palmę kokosową albo wspinanie się po 600 schodach w upale i przy nieznośnej wilgotności do naturalnych basenów na szczycie wodospadu?


 
na sky bridge trochę wieje, ale przynajmniej nie jest tak gorąco

Możliwość spojrzenia na siebie z innej perspektywy.
Widząc skrajnie odmiennych i różnych ludzi ja sama czułam się Polką najbardziej. W domu taki stan umysłu byłby nie do osiągnięcia. Tak jakbym wyszła z siebie, stanęła obok i spojrzała świeżym, niezmąconym spojrzeniem kogoś, kto nie wie o mnie nic. To, jak wyglądam, jak się zachowuje i jakie wartości wyznaję, zostało uwarunkowane moją przeszłością i moim miejscem, niezależnie od mojego własnego poczucia więzi z nim. Moje "ja" niesie perspektywę i oczekiwania i schematy, uznaje za oczywiste rzeczy, które gdzie indziej takie nie są i jest zszokowane czymś, co gdzie indziej jest naturalne. Perspektywa, oczekiwania i schematy, które uświadamiasz sobie dopiero wtedy, gdy napotkasz barierę w funkcjonowaniu za granicą.


każdy powinien sobie pozwolić na półtora dnia luksusu od czasu do czasu

Najzabawniej jest, gdy uświadamiam sobie, że jestem żywym potwierdzeniem dużej części stereotypów, które ludzie mogą mieć o Europie. Nawet, jeśli nie chcę, nawet, jeśli nie umiem ich nazwać. Albo nawet nie tylko o Europie. Bo widząc mnie, myślą o Stanach Zjednoczonych. Podają mi ceny w dolarach, pomimo że tak daleko mi do bycia Amerykanką, jak im (no może prawie). 
I w drugą stronę, dla wielu spotkanych osób jestem źródłem informacji o miejscu, z którego pochodzę i moje świadome, ale też nieuświadomione czynności warunkują sposób, w jaki inni będą postrzegać Polskę/Europę. To duża odpowiedzialność. 


"weź zrób mi zdjęcie tak z dołu, żeby wyglądało, jakbym naprawdę się wspięła na tę palmę"

W Malezji w miejscach, do których z reguły nie docierają turyści, wyróżniałam się aż za bardzo. Jako biała, wysoka dziewczyna bez hidżabu, sama, z różowymi włosami, i krótkich spodenkach kupująca naleśnika z kukurydzą i sok kokosowy na sobotnim rynku, czułam na sobie całe mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Nie było w nich wrogości, ale zanim przywykłam do sytuacji, chciałam jak najszybciej uciec. Niestety, chciałam spróbować tego naleśnika i soku kokosowego równie mocno. 
W całej tej dezorientacji jednak uderzała mnie co jakiś czas jedna myśl. Wcale się nie różnimy. Sobotni rynek wygląda tak samo w miasteczkach w całej Polsce, tylko zamiast mango sprzedają tam ziemniaki. Lokalna ludność gromadzi się w miejscach kultu, nieważna, jaka religia. Dzieci bawią się na wiejskich drogach z takim samym zaangażowaniem, a mamy i babcie rozpieszczają jedzeniem. Nawet jeśli to nie twoja mama. 

pozdrawiamy serdecznie


Kolejne wpisy w najbliższych dniach:
2/3: Indie. Intensywność
3/3: Tajlandia/Hong Kong/Japonia. Wirus

[ENGLISH]

I am aware of the fact that it is probably not the best time to talk about international travels - or maybe it is the best? For me, writing and focusing on things other than virus allows me to stay sane during mandatory two weeks of self quarantine in the dormitory. Will four rolls of toilet paper and freezer full of portioned rice be enough for the upcoming apocalypse? We will see. 

view from our room in Kuala Lumpur: multi-level intersection and monorail as slow as a lazy giant snail

I started spring break from going to Malaysia. Malaysia was easy. In Malaysia everything was happening according to the plan. Ah, those happy times when the biggest problem was a rainy morning or no idea what to eat for dinner!

So in almost two weeks I visited Kuala Lumpur, the island of Langkawi and spent some time in the countryside near Kuala Terengganu on the east coast of peninsula. 
It may seem quite chaotic and I didn't think about it much when I was planning the trip, but visiting these three specific places enabled me to see diversity within diversity. 

a word of advice: swim anywhere you can. I came to this place just before going to a beach. The bottom of the sea was too muddy and uncomfortable to swim normally. But this here is perfect, better than inifinity pools in marina sands may in Singapore where you would have to pay millions of coins

Now I will explain what these many levels of diversity are about.

One. I've probably never been to a country so different from any places that I visited before. In some way. Even Japan is is on many levels surprisingly similar to Poland, even New Zelaand, despite being situated on the opposide side of the globe. 

Two. Well, Malaysia is just very diverse itself. A mix of cultures, nationalities, religions and landscapes. Everything in calming harmony. Along one street you will see a mosque, hindu temple, buddhist temple and church. Presence of three major nationalities - Malaysians, Indian and Chinese - and colonial past make this country a pack of mixed nuts (sorry guys, it made more sense when I explained it in Polish). All of these are nuts (except for raisins, maybe tourists would be raisins, dunno), but each of them has different characteristics. You may like cashews or hazelnuts the most, but the whole point of understanding is to see all types at once. 

Three. I have been to places with mainly tourists (Langkawi), the capital of the country, where everything is full of everything and locals mix with visitors (Kuala Lumpur) and in region that is rarely visited by tourists - of course, there may be some, but you will not find Terengganu on the must-see places list in Malaysia. It's like going to Warsaw, and then Zakopane, and then somewhere in the outback in Podlasie in Poland. 

these towers are big, right

All right, I've seen a lot. I took some cool pics. However, what is the whole trick with travelling and experiencing new places. I mentioned it somewhere before for sure. 
In the end, it is not about seeing Petronas twin towers up close, taking the steepest cable car in the world or strolling around the royal palace. Of course, these are also important things; these are elements because of which we decide to start a journey - but its true meaning lies somewhere next to it. And it doesn't have eighty-eight floors. It is less specific and more elusive and you will miss it if you don't pay attention to the smallest and accidental things. 
When you get older, you will probably remember a lot more the fact that you went to a local market and bought some jackfruit and thought that it was extremely delicious mango, and someone else needed to make you aware of the mistake. Although you didn't miss a single lecture on Regional geography of tropic areas back at university, you feel uneducated like someone who sees zebra in the zoo and says "look, what a funny horse".

why food in the restaurant needs to be served in a plate?

Or that you learnt that public transportation is not always the most efficient (and even not always the cheapest) travel option. That, despite 33 degrees, you won't see people waring shorts and tank tops in the streets. That your apartment door is additionally secured by a gate which you should lock from the inside before you start opening your own door. That you can't swim in bikini in the pool. That Malaysians are crazy about European chocolate and have huge shops selling all kinds of chocolate in Langkawi. That durian smells really bad. And doesn't taste that good after two bites. That bananas grow not only on store shelves in Lidl or other Tesco. That goats like going to the beach, too. That not only Japanese create funny versions of English words (what would you like to drink, kopi or teh?)

the king of fruit is big, has spikes, smells like meat and tastes like sweet butter mixed with mashed potatoes and onions

But what turned out to be maybe even more surprising and satisfying than getting to eat durian, climbing a coconut tree or walking up 600 stairs in unbearable heat and humidity to the natural infinity pools at the top of the waterfall?

it is a bit windy on the sky bridge, but at least not that hot

The opportunity to look at yourself from a different perspective. 
Seeing extremely different people, I felt Polish the most. Back at home, this state of mind would be impossible to achieve. It's as if I left my body, stood next to me and started watching with fresh, undisturbed look of someone who knows nothing about me. How I look like, how I behave, what I do or say or think has been determined by my past and my place, regardless of my own sense of connection to that place. "Me" carries certain perspective, expectations and patterns, recognizes as obvious things that somewhere else are not obvious and is shocked by something that is completely natural elsewhere. Perspective, expectations and patterns of thinking that you only realize that were there when you encounter some barrier in functioning abroad. 

everyone should be able to afford one and a half day of luxury from time to time

The funniest thing is when I realize that I am walking confirmation of large amount of stereotypes that people may have about Europe. Even if I don't want to. Even if I can't name them. Or even not only about Europe, because when they see me, they think I am from USA. They would tell me prices in dollars despite the fact that I am as far form being American as they are (almost, maybe). 
And the other way round, for many people I meet, I am the source of information about the place I come from and my conscious but also unconscious activities determine way people will perceive Poland/Europe. That is a big responsibility. 


"ok, but now take a photo from the down, so it looks like I've actually climbed the coconut tree"


In Malaysia, in places where tourists don't go, I stood out too much. Tall white girl without hijab, alone, with pink hair and shorts, buying corn and nuts pancake and coconut juice at local market on Saturday. I felt a whole lot of curious glances. There was no hostility, but before I got used to the situation, I wanted to run away as fast as I can. The problem was, I wanted that corn pancake and coconut juice as well. 

In all this confusion, however, one thought struck me from time to time. We are not different at all. Saturday markets look the same in towns all over Poland, only they would sell potatoes instead of mangoes. Local people gather in places of worship, no mather, who they are praying to. Children play on rural roads with the same commitment, and mothers and grandmothers spoil children with food. Even if they're not your own mother. 


cheers

Next posts:
2/3: India. Intensity
3/3: Thailand/Hong Kong/ Japan. Virus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz