poniedziałek, 17 maja 2021

O oglądaniu wystaw od końca i złośliwości świata / Watching exhibitions from the end and the malice of the world

[scroll for English]

Uważam się za artystyczną duszę, ale nie jestem znawcą sztuki. Miewam jednak różne napady. Trzy lata temu zdecydowałam spontanicznie, że polecę do Madrytu tylko po to, żeby zobaczyć Ogród rozkoszy ziemskich Boscha na żywo. Poleciałam, zobaczyłam, trafiłam nawet na jakiś dzień muzeów i darmowych wejściówek i przy okazji obskoczyłam kilka innych muzeów, bo skoro już jestem, to czemu nie. Widziałam Guernicę i dzieła Salvadora Dali. Kupiłam duży plakat-reprodukcję Ogrodu rozkoszy ziemskich, który nie mieścił się w bagażu podręcznym i musiałam go pociąć nożyczkami. Przy okazji piłam sangrię i jadłam patatas bravas (hiszp. brawo, ziemniaki). 

Ale ja nie o tym. 
Więc nadszedł kolejny atak ekscytacji sztuką. Pandemia wstrzymała oddech i otworzyli muzeum. Załatwiłam sobie wolną sobotę. Tata sprawdził parkingi w centrum Krakowa. Kupiłam wejściówki przez internet. Za pół ceny. Pomimo napiętego grafiku i ogólnego zmęczenia, cała rodzina wstała o czwartej rano, żeby przed komunią kuzynki zdążyć jeszcze tam. Po co to wszystko?

Ponieważ chciałam obejrzeć konie Chełmońskiego. Ktoś napomknął podczas mojej prezentacji na zajęciach ze sztuki polskiej XIX wieku, że Czwórka robi ogromne wrażenie, gdy się ją widzi na żywo, bo obraz jest bardzo duży i wygląda to tak, jakby konie biegły prosto na ciebie. 

Czwórka na co dzień

Jest na stałej wystawie Muzeum Narodowego w krakowskich Sukiennicach, więc postanowiłam, że to zobaczę, że przekonam się, jakie to robi wrażenie, bo czymże jest życie, jeśli nie kolekcjonowaniem wrażeń. 
Teraz kilka słów wstępu na temat Muzeum Narodowego w Sukiennicach. Wystawa podzielona jest na cztery części w czterech pomieszczeniach. Chronologicznie, od oświecenia, przez sztukę ideową i patriotyczną romantyzmu, wielkoformatowe malarstwo historyczne, po polski realizm i impresjonizm. Wszystko to osiemnasty-dziewiętnasty wiek. Krótki wycinek polskiej historii, ale jakże znaczący. 

Mi zależało wyłącznie na Chełmońskim, więc od razu wparowałam do ostatniej, "najmłodszej", czwartej sali wystawy. Napomknę tylko, że obraz, który najbardziej chciałam zobaczyć i sprawca całego zamieszania tej części dnia, był w renowacji, zasłonięty rusztowaniem i sprzętami. Nie zrobił wrażenia, bo nie było go widać dobrze. Policzyłam kopyta i tak dalej, przyjrzałam się dokładnie, wszystkie były w powietrzu tak, jak obiecano, ale kurczę, one na mnie nie biegły w żaden sposób. 

Czwórka, gdy ja ją oglądam

Było tam wiele fajnych obrazów - część z nich kojarzyłam w tych samych zajęć, na przykład Szał Podkowińskiego, inne obrazy Chełmońskiego, Gierymski, Malczewski. Znając ogólne tło i reakcje, jakie wywoływały dzieła realistyczne w tamtych czasach (głównie ogromny skandal), oglądanie ich sprawiało mi znacznie większą przyjemność. 

Dobrze. Fajnie. Przydałoby się jednak obejrzeć resztę wystawy. Idę do sali Bacciarellego, a tam inny świat. Portrety. Ważne osobistości w lśniących strojach. Peruki i zdobienia. Stanisław August Poniatowski w stroju koronacyjnym. W pokoju obok - Tadeusz Kościuszko ratujący Polskę przed grobem, Somosierra, Wawel, patriotyzm pełną gębą. A w kolejnej sali - ostatniej, ale według przewodnika oglądanej jako druga - gigantyczne dzieła Matejki i Siemiradzkiego. Hołd pruski. Pochodnie Nerona. Mnóstwo akcji, pełno postaci, nie wiadomo, gdzie patrzeć. Doniosłe sceny, historia, władcy, bogowie i święci. 

Podczas gdy w sali Chełmońskiego patrzy się głównie na końskie zady, żurawie i bociany, na wpół rozebrane prostytutki i zesłańców jedzących czarny chleb. Jak cudownie byłoby przenieść się do XIX wieku! Wszystko to, co wymieniłam, powstawało w tym samym czasie, no może tylko oświecenie było nieco wcześniej. Polska pod zaborami, w niej jedni malują ogromne bitwy, a inni chłopów, wschody słońca i omdlewające w rozkoszy panny na rozszalałych koniach. 

Stanisław August Poniatowski w stroju koronacyjnym i Szał uniesień - znajdźcie różnice.
Dobrze, te akurat dwa dzieła dzieli sto burzliwych lat historii. Ale...


...Kościuszko pod Racławicami i Sejm bociani powstały w tej samej epoce. Matejko nawet namalował swoje dzieło kilkanaście lat później niż Malecki. 

Nie pytajcie mnie, dlaczego uważam, że te wystawy lepiej jest oglądać od końca - nigdy nie rozumiałam zaglądania na ostatnią stronę książki, żeby wiedzieć, co się wydarzy. Ale w tym przypadku wszystko nabiera nowego wyrazu. To i tak jest historia, to się wydarzyło, i tak wszyscy dobrze to znamy. Gdy widzi się te portrety i wie, co wydarzy się za chwilę. Gdy się rozumie, jak funkcjonowały salony, i że mimo to byli ludzie, którzy wbrew wszystkiemu postanowili postawić na naturalność i życie.
Nie ukrywam, że te tematy codzienne zwykłych ludzi bardziej mi odpowiadają, bo życie to zdecydowanie częściej orka w pochmurny dzień niż pasowanie na rycerza w promienistej chwale. To w ulotnych, prostych chwilach tkwi piękno, a rzadko kiedy w zdobnych szatach i wzniosłych momentach, idealizowanych zresztą. 

pocztówka z Krakowa

A teraz o tej złośliwości świata - wiecie, nie byłam nawet zdziwiona, że jedyne dzieło, na którym mi zależy, jest właśnie w renowacji. Wszystkie moje przygody tak wyglądają. Tak samo czułam się, gdy remontowali torii w wodzie na Miyajimie, a właściwie to bez wody, bo akurat był odpływ. Tak samo czułam się, gdy poszłam sprzedać swoje ubrania w Japonii, wypełniłam tysiąc papierków i formularzy i dostałam 92 jeny. Albo wtedy, gdy zgubili mój bagaż i zamknęli hotel, gdy leciałam w długą podróż pod raz pierwszy w życiu. Albo jak zamknęli granice Japonii praktycznie dwie sekundy przed moim wylotem i bardzo nerwowo jadłam lody Haagen Dazs w Hong Kongu.
Moje życie to seria niefortunnych zdarzeń i ciągłe schody pod górę, ale nie zwykłe schody, tylko takie, które wyrastają przed tobą w najmniej oczekiwanym momencie, gdy już wszystko miało być z górki. W dodatku nie takie schody pod górę, które prowadzą cię na  wyżyny osiągnięć, tylko złudzenie optyczne, w którym po męczącej wspinaczce lądujesz w studni albo dołku porośniętym krzakami. Plaża w deszczowy dzień. 

Ale nie zamierzam narzekać. Za tydzień jadę oglądać kolejne skandale, które już nie są skandalami, na przykład naturalnej wielkości brudne bose stopy chłopki leżącej na polu. Trzymajcie się. 

[ENGLISH]

to all my foreign friends, forgive me, but I do not provide any substantive background for this post here. If you would like to know more about Polish history and art in 19th century, message or call me

I consider myself an artistic soul, but I am not an art connoisseur. However, I have my moments. Three years ago I decided spontaneously that I would go to Madrid just to see Bosch's Garden of Earthly Delights with my own eyes. I went, I saw, there was even some national museums day so I got tickets for free and visited a bunch of other museums, because why not. I saw Guernica and some works of Salvador Dali. I bought a large poster-reproduction of Garden of Earthly Delights which didn't fit in my hand luggage so I had to cut it into pieces with scissors. I drank sangria and ate patatas bravas (bravo, potatoes in Spanish). 

But I'm not gonna talk about that. 
So I had another attack of excitement. Pandemic held its breath and they reopened museums. I got Saturday off. My dad checked parking areas in the city centre of Cracow. I bought tickets online. They were half price. Despite busy schedule and general exhaution, my whole family got up at 4 am to visit the museum before my cousin's communion. What's all this for?

Because I wanted to see Chelmonski's horses. Someone mentioned during my presentation for classes called Polish art in 19th century that one of his paintings makes a great impression when you see it because it is very large and it looks as if four horses were running straight at you. 

the painting usually

It is part of permanent exhibition of the National Museum in the Cloth Hall in Cracow so I decided to see it and check what kind of impression it makes, because what is life, if not constant searching for impressions. 
Now a few words about National Museum in the Cloth Hall (Sukiennice). The exhibition is divided into four parts in four rooms. They're organised chronological order, starting from Enlightment, through the ideological and patriotic art of Romanticism, large-format historical paintings, to Polish realism and impressionism. All of this was 18th and 19th century. A short piece of Polish history, but how significant. 

Actually I cared about Chelmonski only, so I immediately ran into last, "youngest" room of the exhibition. Let me just mention that the one painting that I wanted to see the most, and the perpetrator of all the fuss was under renovation, partly covered by scaffolding and other equipment. It didn't make impression because I couldn't see it properly at all. I mean, I could see it, I could count horses' hooves and so on, they were all in the air as promised, but still. Not the same effect. They weren't running at me in any way. 

the painting when i would like to see it

Fortunately there were many other interesting paintings. Some of them I knew already from that class, for example Podkowinski, other works by Chelmonski, Gierymski, Malczewski. Knowing the general background and reactions that these realistic paintings caused at that time (mostly a huge scandal), I enjoyed watching them much more. 

Well. Good. It would be nice, hovewer, to see the rest of the museum too. I go to Bacciarelli's room and I find myself in another world. Portraits. Important personalities in shiny costumes. Wigs and ornaments. Stanislaw August Poniatowski in coronation outfit. Next to him - Tadeusz Kosciuszko saving Poland from the grave, Somosierra, Wawel, patriotism in full swing. And in the next room (the last one on my tour, but, according to the guide, second to be seen) - gigantic works of Matejko and Siemiradzki. Prussian Homage, Nero's Torches. Lots of action, lots of characters, confusion where to look. Momentous scenes, history, rulers, gods and saints. 

While in Chelmonski's room I was looking mostly at horse rumps, cranes and storks, half-naked prostitutes and exiles eating black bread. How wonderful would it be to have a time machine and travel to 19th century! Everything that I mentioned above was created in the same epoque, maybe only the enlightment was a little bit earlier. Poland under the rule of three different countries and some artists paint huge battles, other choose peasants, sunrises and fainting naked girls riding mad horses.  

find differencies.
okay, there paintings are separated by 100 years of turbulent history. but...


...these two were painted in the same epoque. The first one is even a little bit younger than the second. 

Don't ask me why I think these exhibitions are better viewed from the end, not chronologically. I never understood looking at the last page of a novel to check what was going to happen in the end. But this is different, this is history, we already know all of this anyway. In this case, everything makes a new impression. When you look at pretty portraits and know what is going to happen in few years. When you understand how salons functioned, and despite this, some artists decided against all odds to bet on nature and life. 

I must admit that these everyday topics of ordinary people suit me better because life is much more often plowing on a cloudy day than knighting in radiant glory. It is in the fleeting, simple moments where beauty lies, and rarely in the ornate garments or sublime idealized moments.

postcard from Cracow

And now about the malice of the world. You know, I wasn't even surprised that the only paitning I wanted to see was covered by renovation works. Most of my adventures are like this. I felt the same way when they were renovating famous torii in water in Miyajima, well, actually without any water, because there was a drain. I felt the same way when I went to sell my clothes in Japan, filled out thousands of papers and forms and got 92 yen. Or when they lost my luggage and closed the hotel during my first long travel. Or when they closed Japanese borders practically two seconds before my departure and I had to eat Haagen Dazs ice cream very nervously in Hong Kong. 

My life is series of unfortunate events and constant stairs uphill, and they are not ordinary stairs, but the kind of stairs that appear in front of you out of nowhere when everything was supposed to get easy. In addition those stairs don't lead you to the hights of achievement, but are more like an optical illusion in which after a tiring climb you end up inside of the well or a hole covered with bushes. Sandy beach on a rainy day.

But I am not going to complain. Next week I am going to see more scandals that are no longer scandals: natural-size dirty bare feet of a peasant girl lying on the field. Take care. 

1 komentarz:

  1. To jest bardzo dobry blog, jakby ten Kalafior nie wiedział.
    Marek

    OdpowiedzUsuń