czwartek, 14 października 2021

Po co podróże (tak właściwie) / Why travelling

[scroll for English]

Odwiedzam kolejne miejsca. Zmienia się moje postrzeganie świata.

czy też

Odwiedzam te same miejsca, ale inaczej. Zmienia się moje postrzeganie samego podróżowania.

kliknij by zobaczyć filmik o przygodach pewnego seata

W czym widok starszego pana w rumuńskiej wiosce w górach, który podchodzi do kapliczki o ósmej rano, zdejmuje czapkę, modli się, a potem zakłada czapkę, jest lepszy od widoku wieży Eiffela o zachodzie słońca? (nie wiem, czy jest)


W którym momencie picie wina w najlepszej włoskiej restauracji w okolicy ustępuje pod względem atrakcyjności wspólnemu opróżnianiu 2,5-litrowej butelki piwa kupionej za 7 lei w najbliższym supermarkecie na pustej plaży w niesamowicie brzydkim miasteczku poza sezonem turystycznym? (być może w żadnym)
Co jest gorsze, opóźniony albo odwołany lot czy kradzież znaczka Seata gdzieś pomiędzy Fogaraszami a Bukaresztem? (może są równie złe)
Dlaczego wszyscy idą na jakiś tam wybetonowany deptak w Mikołajkach, a nie wiedzą, że pod Węgorzewem można przejechać się prawdziwą drezyną? (to chyba bez związku, ale chciałam wspomnieć o drezynie)

takie sobie losowe zdjęcie: poranna mgła, góry, wóz ciągnięty przez konie, próba wywietrzenia burczakowego zapachu z samochodu

Wróciłam z Wielkiej Transrumuńskiej Wyprawy, a jednocześnie siedzę w transkrypcjach wywiadów dotyczących przyrody w gminie Węgorzewo. I tak myślę sobie, że w ciągu ostatnich kilku lat w jakiś sposób ewoluowałam pod tym względem (podróży, a nie przyrody na Mazurach). Robię porządki na dysku i przeglądam zdjęcia z 2017 i 2018 roku, a zdjęcia uruchamiają wspomnienia. 

Po co podróżujemy? Ale tak naprawdę? Żeby zwiedzać? Czy żeby pokazać, że byliśmy? Nie będę się wypowiadała szerzej na temat publikowania zdjęć i relacji z podróży w mediach społecznościowych, i jakie to jest bezsensowne, bo powinniśmy zwiedzać świat dla samego zwiedzania, a nie chwalenia się, bo chyba byłabym po części hipokrytką. Ja też lubię wiedzieć, że inni wiedzą, że jestem podróżnikiem. Ale nie o tym chciałam. 

Skupmy się na samym zwiedzaniu. Gdy zaczynałam podróżować, najpierw w te miejsca bliższe, to po prostu chciałam być w jakimś kraju. Półtora dnia w Pradze. Pięć dni w Manchesterze. Cztery dni w Madrycie. Trzy dni w Tbilisi. Weekend w Seulu. Wystarczy, po co kombinować więcej, można posłuchać obcego języka, wpaść w przyjemne poczucie niezrozumienia, ewentualnie zjeść i wypić coś lokalnego, ale i to nie zawsze, bo to zwykle takie budżetowe wyjazdy raczej były, zwłaszcza na początku. Spacer po lokalnym starym mieście, kupienie pocztówek, zdjęcie z lokalną atrakcją, darmowa mapka z informacji turystycznej na pamiątkę, może muzeum przy okazji (to po pewnym czasie), no i tyle. 
Nie mówię, że takie zwiedzanie jest niewłaściwe, po prostu na tamten moment tyle mi wystarczało. Byłam usatysfakcjonowana w pełni. Zobaczyłam coś innego niż to, co znane, przekroczyłam jakąś granicę, nawet jeśli bez paszportu. Fajnie. Można zdrapać na mapie zdrapce.

oglądanie widoków czasami wygląda w ten sposób, że się jest zabłądzonym w środku chmury

W pewnym momencie - nie powiem dokładnie, kiedy, pewnie działo się stopniowo - to jednak przestaje wystarczać.
Uświadamiasz sobie, że w pewnym sensie Praga (wizualnie) ma dużo wspólnego z Budapesztem. A Bukareszt nie ma typowego starego miasta, więc gdzie tam spacerować, tylko jakiś park pełen ptasich kup w centrum, no i parlament, który obchodzi się dookoła w godzinę (prawie cztery kilometry!). Że co prawda masz bardzo piękną sukienkę, ale nie wiesz, o co chodzi z tymi pałacami w Seulu i tak się krzątasz między jednym a drugim, zamiatając ziemię falbanami i machając malutką torebeczką. 

Nie jestem też pewna, w którym momencie uświadomiłam sobie, że w zasadzie każde miejsce może być niesamowicie ciekawe pod warunkiem, że odpowiednio wgłębisz się w lokalny kontekst. Może to było na jednej z tych wycieczek na Podlasie i Suwalszczyznę na studiach, gdzie przerabialiśmy wszystko, od gleb po religie, i to było serio ciekawe, a kto by pomyślał, jakieś tam Podlasie, po co. Może na Malcie albo w Japonii, gdzie tak trochę już chcąc nie chcąc zapuszczałam korzenie, i nawet jak nie ruszałam się z miejsca, to zawsze było jeszcze coś do odkrycia. Może w Nowej Zelandii, gdzie, no wiecie, głupio tak polecieć na drugą stronę półkuli, żeby posiedzieć w Auckland albo Wellington przez kilka dni. Więc jeździłam tym kamperem przez trzy tygodnie, a jak się jeździ kamperem przez trzy tygodnie, to naprawdę dużo można zobaczyć. Również takich rzeczy, których się nie zamierzało oglądać.

A co dopiero, jak się jeździ półtora tygodnia przez Rumunię, mimo że to nie antypody. Bo Nowa Zelandia to jest przynajmniej, że tak powiem, kraj Zachodu (170 stopni długości geograficznej wschodniej). I nawet jeśli zobaczysz łącznie sto tysięcy owiec, to te owce nie wbiegają ci pod maskę samochodu.

...a czasami po prostu ląduje się w mieście duchów (Petroszany Nadmorskie)

Trzy lata temu odwiedziłam miejscowość Alba Iulia, kilkadziesiąt kilometrów na południe od Kluż-Napoki. Pojechałyśmy tam, bo było w miarę niedaleko, coś gdzieś czytałam, że warto, bo fajne stare założenie miejskie z murami w kształcie gwiazdy. Byłam tak zmęczona, że chodziłam po tym mieście jak duch i siedziałam na ławeczce z kamienną panią z koszem jajek. Przez wielokrotne zmiany otoczenia w ostatnim czasie nie wiedziałam do końca, gdzie jestem i który mamy rok. W drodze powrotnej do samochodu miałam histeryczny atak głupawki, gdy kupowałyśmy lody i niestety już nie pamiętam, czym był spowodowany, ale zrozumiałam, że to czas przekazać kierownicę komuś innemu i odpocząć (jasne).

trzy lata później, niewiele mniej zagubiona

Czytam sobie książkę Pęknięte lustro Europy (polecam) i dopiero teraz dowiaduję się, jakie było znaczenie tego miasta w rumuńskiej historii. Jak przez mgłę zapamiętane wszędzie wiszące wtedy flagi na upamiętnienie 100-lecia zjednoczenia Rumunii, to znaczy przyłączenia do niej Transylwanii (1918), nagle nabierają dużo sensu - bo tam to przyłączenie ogłoszono i tam koronowano Ferdynanda I. Fakt, że od X wieku to był bardzo ważny ośrodek magnatów i królów państwa węgierskiego, tylko dodaje dramatyzmu. 

Więc tak, cały mój wywód sprowadza się generalnie do tego, że z biegiem czasu człowiek przestaje mieć ochotę zwiedzać miejsca po łebkach, pobieżnie, a ma ochotę naprawdę poczuć to, albo przynajmniej poczuć to, jak to jest nie brać prysznica przez dwa dni.
Albo spać w burzę w namiocie z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Albo usłyszeć, że to już jest absolutna końcówka na dwudziestym szóstym kilometrze 15-kilometrowego spaceru (i jeszcze tylko dwa kilometry w górę po serpentynach). No i dobrze, fajnie było zdobyć najwyższy szczyt Rumunii, zobaczyć słynne cerkwie w Maramuresz, zamoczyć stopy (i resztę) w Morzu Czarnym. Ale równie dobre było picie grzanego winka z cukrem i zagryzanie go preclami na blaszanym przystanku autobusowym pod polskim sklepem w Pojanie Mikuli, gdy zaczyna padać deszcz.

najlepiej wydane 2,5 leja w Rumunii, może nie licząc wulkanów błotnych za 2 leje

Latanie samolotem gwarantuje ładne widoki chmur i ludzi i budynków przypominających mrówki, ale ma ten minus, że omija cię doświadczenie jechania kilkudziesięciu kilometrów po gruntowej drodze bardzo złej jakości. W dwie strony. Do samolotu pewnie nie wpuszczą cię też z wybuchającym burczakiem.
A jeśli będziesz nocować w ładnych hotelach, to nie trafisz do Rumuńskiego Wałbrzycha do second handu z trzema telewizorami i w pełni wyposażoną kuchnią i nie zjesz langosza za 2,5 leja. (nawet jeśli trafisz, to i tak nie zjesz) 
A jeśli będziesz jeździć na wakacje wyłącznie w sezonie, to nie trafi ci się pies przewodnik, który będzie cię chronił przed lokalną mafią innych dzikich psów na opustoszałych deptakach i pasażach.
Smaczną kawę w kawiarni można sobie wypić w dowolnym miejscu i dowolnym czasie, ale znacznie wyraźniejsze będzie wspomnienie tej jednej, którą wypiłeś na plaży w Costinesti, oglądając wschód słońca za chmurami, gdy wieje, czekasz z pół godziny, aż woda będzie choć trochę cieplejsza niż letnia, i będziesz mógł zalać tą marną kawę z saszetki, która ostatecznie będzie smakowała jak chlor, bo cóż, nie wiedziałeś z wyprzedzeniem, że tutaj właśnie taką wodę mają w kranach. Do tej pory czuję ten nieprzyjemny posmak.

każda chwila jest dobra na utrwalanie rozmówek rumuńskich

Byłam trochę rozczarowana, gdy dowiedziałam się, że plan wyjazdu do Albanii nie wypali. Zamiast odwiedzić całkiem nowy kraj i przejechać po drodze przez kilka innych, całkowicie mi nieznanych, wracałam do tego, w którym już raz byłam. Na szczęście szybko sobie uświadomiłam bezsens takiego myślenia, było wybornie, Albania nie zając, a do Rumunii i tak trzeba będzie wrócić, bo im dalej w las, tym więcej drzew (im dalej w góry, tym więcej niedźwiedzi/im dalej w Satu Mare, tym większe ryzyko utraty czegoś więcej niż znaczek Seata i tak dalej).


[ENGLISH]

I visit new places. My perception of the world is changing.

or

I visit the same places, but in different way. My perception of traveling itself is changing.

click to watch the video of adventures of some Seat

How is is better to see an elderly man in Romanian mountain village walking up to a chapel at 8 am, taking off his hat, praying and again putting on his hat than to see Eiffel Tower at sunset? (I don't know if it is)
At what point drinking wine in the best Italian restaurant in the area is less attractive than jointly emptying 2.5 liter bottle of beer bought for 7 lei at nearest supermarket on the empty beach in incredibly ugly town out of the tourist season? (maybe it isn't)
What's worse, delayed or cancelled flight or having the Seat badge stolen from your car somewhere between Fagaras and Bucharest? (maybe they're equally bad)
Why does everyone go to some concrete promenade in Mikołajki when you can ride a real draisine near Węgorzewo? (I guess it's irrelevant, but I really wanted to mention the draisine)

just a random pic: morning fog, mountains, horse-drawn cart, failed attempt to ventilate the car after burcak explosion

I came back from the Great Transromanian Expedition and at the same time I am busy with transcribing interviews concerning use of nature in Węgorzewo. And I think that in the last few years I have somehow evolved in this field (I mean traveling, not nature in Masuria). I clean up some stuff and I browse through photos from 2017 and 2018. Photos trigger memories, like they usually do.

Why do we travel? But really? To visit? Or to show that we were there? I will not talk about publishing photos and travel updates in social media and how pointless it is and we should visit places for the sake of sightseeing, not bragging, because I would probably be a hypocrite in part. I also like to know that others know that I am a traveler. Nevermind.

Let's focus on sightseeing itself. When I started traveling, first some places closer to home, I did it because I just wanted to be in a different country. It was basically enough. A day and a half in Prague. Five days in Manchester. Four days in Madrid. Three days in Tbilisi. Weekend in Seoul. It's enough, why to think more, you can hear a new language, fall into a pleasant sense of incomprehension, eat or drink something local, but not always because that were usually budget trips, especially in the beginning. Walk around in local old town, buy postcards, take a nice photo with local landmark, take a free map from tourist information as a souvenir, maybe visit some museum, and that's it. 
I'm not saying that this style of sightseeing is inappropriate, it was good for me at that time. I was fully satisfied, I saw something that was unknown to me, I crossed some borders, even if I didn't have to use passport. Cool. I can scratch it on the scratch map.

sometimes looking for the perfect views ends up getting lost inside of the cloud

At some point - I am nost sure when exactly - it stopped being enough. You realize that, in a way, Prague (visually) has a lot of similarities with Budapest. And Bucharest doesn't have typical old town, so where to walk there, there is only a central park full of bird poo and the Parliament, and it takes nearly an hour to walk around Parliament (almost 4 kilometers). That you have a very beautiful dress but you have no idea what those palaces in Seoul are all about and you keep bustling between one and the other, sweeping the ground with flounces and holding the tiny purse.

I'm not sure at which point I realized that basically any place can be incredibly interesting as long as you delve into the local context properly. Maybe it was during one of the trips to Podlasie and Suwałki region at university where we analysed everything from soil to religion and it was seriously interesting. Who would have thought, Podlasie. Or maybe in Malta or Japan which I started perceiving as my home, but even if I didn't move anywhere, there was always something new do discover. Or maybe in New Zealand, because, you know, it doesn't make sense to fly to the other side of the globe only to hang out in Auckland or Wellington for a few days. So I took this campervan and drove for three weeks, and when you drive a campervan for three weeks, you are able to see things that you didn't plan to see.

Even when you travel around Romania for a week and a half, even though it's not the antipodes. New Zealand is, let's say, the Western country (170 degrees east longtitude). And even if you see 100 000 sheep there, they don't jump in front of your car. In Romania, they do.

...and sometimes you just end up in the city of ghosts (Coastal Petrosani)

Three years ago I visited the city of Alba Iulia, several dozen kilometers south from Cluj-Napoca. We went there because it was quite nearby, I read something somewhere that it is nice because of interesting city layout with star-shaped city walls. I was so exhausted I was walking around the city like a ghost and sitting on a bench with a lady made of stone, holding a stone basket of eggs. Due to many changes of surroundings in recent days, I didn't know any more where I am and what year it is now. On the way back to car I had a hysterical attack of stupidity while we were buying ice cream and unfortunately I don't remember any more what was it caused by. Anyway, I knew it was about time to hand over the steering wheel and take rest (sure).

three years later, not much less lost

Now I am reading Pęknięte lustro Europy (a Polish book about Romania) and I just found out what the significance of this city was in Romanian history. Suddenly big number of Romanian flags commemorating 100th anniversary of the unification of Romania (joining of Transilvania in 1918) makes a lot of sense - because the accession was announced in this city and Ferdinand I was crowned there later too. The fact that since 10th century it was an important center for Hungarian magnates and kings, only adds to the drama. 

So yeah, my whole reasoning boils down to the fact that over time you stop wanting to explore fast, superficially, and you really want to feel the place, not just be there. Or at least feel what it's like not to shower for two days.
Or sleep in a tent during a storm in the middle of nowhere. Or, on 26th kilometer, hear that it is absolutely the finish this 15-kilometer walk (only two more kilometers up the serpentines). Well, it was fun to reach the highest peak of Romania, see famous wooden orthodox churches in Maramures, soak your feet (and the rest) in the Black Sea. But it was just as good to drink hot wine with sugar and nibble pretzels at a tin bus stop outside a Polish shop in Poiana Miculi when it starts to rain. 

best spent 2,5 lei in Romania, maybe apart from mud volcenos that cost me 2 lei

Traveling by plane guarantees nice views of clouds and tiny people and buildings, but it has the downside of missing the experience of driving 30 kilometers on a mountain road of very poor quality, in two directions. Besides, they won't probably allow you to enter the plane with exploding burcak.
If you stay in nice hotels, you will not get the occassion to sleep in second-hand shop in Romanian Wałbrzych with 3 TV sets and a fully equipped kitchen. And you will not eat langos for 2,5 lei. (even if you are there, you won't eat it anyway)
If you go on vacation during holiday season only, you wouldn't get a guide dog that will protect you from the local wild dog mafia in deserted promenades and walkways. 
You can drink tasty coffee in a nice cafe anywhere and anytime, but the one that you had at sunrise at Costinesti beach will stay in your mind forever. Sun hidden behind clouds, cold and windy weather, waiting over half an hour for water to get at least a little bit warm to pour over lame coffee from the sachet, using water tasting like chlorine, because you didn't know in advance that tap water is like this in that city. I can feel that unpleasant aftertaste until now.

any time is good for revising romanian conversation

I was a little bit disappointed that the plan of going to Albania didn't work out. Instead of visiting a completely new country and driving through a few others, also unknown so far, I was going to visit the same country for the second time. Fortunately, I quickly realized the nonsense of such thinking, everything turned out to be super fun, Albania won't go anywhere until next year, and anyway, I will have to go back to Romania some day too, because the deeper into forest, the more trees you see (the further into mountains, the more bears can eat you / the further into Satu Mare, the greater risk of having your whole car stolen etc.)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz