środa, 20 lipca 2022

Czy Aachen (Akwizgran) istnieje? / Is Aachen (Akwizgran) even real?

[English below]

Są takie miejsca na świecie, w których przebywanie przypomina coś na pograniczu halucynacji i dziwnego snu. 

Polska nazwa bardziej pasuje do wymyślonej lokalizacji w powieści fantasy. Albo przynajmniej do średniowiecznej zapomnianej osady. 
Niemiecka nazwa podsuwa pomysł, że ktoś miał obsesję na punkcie bycia pierwszym na wszystkich listach w porządku alfabetycznym. 
Ma jeszcze kilka innych imion: Aix-la-Chapelle (francuski), Ague Granni / Aquisgranum (łacina, stąd wywodzi się też polska nazwa), Aken (holenderski).


Rzymskie wody termalne, rezydencja Karola Wielkiego, miejsce koronacji 31 cesarzy Świętego Cesarstwa Rzymskiego, cel pielgrzymki-cichego protestu przeciwko władzy Nazistów w 1937, pierwsze niemieckie miasto zdobyte/wyswobodzone przez aliantów pod koniec drugiej wojny światowej, region, w którym rodziła się Unia Europejska - do holenderskiego Maastricht jest kilkanaście kilometrów.
A jak mówią o nim mieszkańcy? 
"You won't find a place with such shitty weather in whole Germany," 
"Not much to do, huh?" 
Jak jakiś Rzeszów. Bez obrazy dla Rzeszowa. 
Nie wiem, ja nie narzekam.

Gdy zmęczony moim "Wyślij mnie gdzieś!" szef powiedział: dobrze, jeśli tak bardzo chcesz, możesz jechać dwanaście godzin pociągiem do Aachen (to znaczy: na koniec świata). Ja na to, że tak, nie ma problemu, chcę bardzo, bez namysłu i bez sprawdzenia w ogóle, czym i gdzie to Aachen właściwie jest. Okazało się, że to po polsku Akwizgran, co mówi już trochę więcej - przeczytałam połowę historii Europy i wiem, że to tam Karol Wielki miał stolicę swojego imperium. 
Dzisiaj: żadna stolica imperium, raczej przeciwieństwo stolicy czegokolwiek. Nieco ponad 200 tysięcy mieszkańców. W pobliżu Zagłebie Ruhry, gdzie zanieczyszczenia od jakichś dwustu lat malują ściany majestatycznych gotyckich katedr na czarno. Niby Niemcy, ale tak odległe obrzeża, że nikt o nich nie pamięta, prawie granica z Holandią i Belgią. Muminki najbardziej lubią to, co zmienne i kapryśne, nieoczekiwane i dziwne, brzeg morza, która jest trochę lądem i trochę wodą, zachód słońca, wiosnę i tak dalej. Ja jestem jak ten Muminek. To, co wymieszane, nieokreślone, niedopowiedziane i niedocenione, jest najlepsze. Trochę Niemcy, trochę Holandia, trochę średniowiecze, trochę nowoczesność, trochę Akwizgran, trochę Aachen, trochę wakacje, trochę praca. 


Czuję się, jakbym grała w Eurobiznes. 
Kolonia, Bonn i tym podobne miejscowości. Odwiedzam hotele, ale ich nie buduję ani za nie nie płacę. Moją bazą wypadową jest Aachen, miejsce noclegu całkiem nowe, ale doskonale znajome, pokój lepszy od tego, który wynajmuję w Warszawie, i całodobowy dostęp do pełnej jedzenia kuchni o powierzchni sali balowej. Widok na strzelistą gotycką wieżę kościoła (jedną z wielu) i hauptbahnhof. Pociągi towarowe hałasują znacznie bardziej niż osobowe, znacznie bardziej niż warszawskie tramwaje wjeżdżające do zajezdni Wola.

Dlaczego wszystko wydaje się lekko nierealne?
Trudno powiedzieć. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej nie wiedziałam, że gdziekolwiek pojadę, aż nagle znalazłam się w sytuacji, w której jadłam żelki nad brzegiem Renu w Bonn w promieniach zachodzącego słońca. Bo Bonn to miejsce, gdzie powstały żelki Haribo. 

 

Poczerniała katedra w Kolonii, budowana przez 500 lat, absurdalnie ogromna i z absurdalną ilością zdobień z licznymi detalami w każdym miejscu - nawet wysoko, gdzie nikt nie widzi, za to można było stracić życie, ustawiając je tam - robi wrażenie, które trudno z czymkolwiek porównać. Może większe, niż wieża Eiffela i parlament w Budapeszcie, albo Bukareszcie, nie żartuję. Tuż obok katedry starożytna brama, bo Kolonię założyli Rzymianie na przełomie poprzedniej i obecnej ery. Tak się toczy ten dziwny los.

katedra w Kolonii i zimowy kalafior z czubkiem wieży dla skali

W Akwizgranie też jest katedra. Trochę mniejsza, ale również ciekawa architektonicznie, w dodatku przez 600 lat robiła za miejsce koronacji kolejnych królów. Wysoko zawieszony, niedostępny mostek między wieżą a główną kopułą wygląda jak metafora mojego stanu ducha.

 
wielka piaskownica z jakimś losowym budynkiem w tle i najwyraźniej jedna ze słynniejszych rzeźb w Akwizgranie

I wzgórze zwane sprytnym. Legenda jego powstania głosi, że diabeł niósł wielkie worki piasku, żeby zasypać nim całe miasto w ramach zemsty, ale pani z targu oszukała go mówiąc, że to jeszcze bardzo daleko i w przypływie frustracji wysypał wszystko... tuż przed murami. 

tam na górze trochę trzęsie, ale za to można oglądać jak samochody stoją w korkach albo woda płynie (swobodnie)

W Wuppertal miejskie pociągi jeżdżą pod szynami, a nie po nich, a z wagonów podobno czasami wyskakują słonie.
Po Renie pływają łodzie transportowe z ciężarówkami.
Granica kraju biegnie wzdłuż ulicy, przecina ronda, przystanki autobusowe i supermarkety, jest niewidoczna i niewidzialna, chyba że wczytasz się w tabliczki z nazwami ulic i lokalne ogłoszenia.
Trójstyk granic Niemiec, Belgii i Holandii jest jednocześnie najwyższym punktem tego ostatniego kraju. Bo szczytem trudno to nazwać (322,5 metra nad poziomem morza).
Bilet miesięczny za 9 euro pozwala dojechać wszędzie praktycznie za darmo. Autobusy, miejskie tramwaje, lokalne i regionalne pociągi po całym kraju. Może przez to wszystkie są tak poopóźniane. Na niepokojąco wielu tabliczkach peronowych jest napisane fallt aus, co brzmi tak, jakby pociąg w połowie trasy spadł z urwiska, ale w rzeczywistości jest po prostu odwołany. 

mogłam wybrać lepsze ciastko, ale spanikowałam, chcąc jak najszybciej się zrelaksować

W Monschau najwyraźniej zatrzymał się czas. Niewiele widoków jest w stanie sprawić, że mam ochotę przegapić kilka powrotnych autobusów - a to właśnie zrobiłam, pijąc kawę na głównym placu, pośród białych budynków w czarną kratkę, z szumiącą obok rzeczką. Po co komu Wenecja.  
Stara Chorwatka tłumaczy mi po niemiecku, jak obierać ogórki, by było bardziej dekoracyjnie. Jestem gościem i pracownikiem, co skłania mnie do tego, by trochę chować się przed wycieczkami, nie wchodzić i nie wychodzić z mojego pokoju tak ostentacyjnie, bo wiedzieliby, że słyszę ich trzaskanie drzwiami w nocy, gdy wracam ze sprzątania po ich kolacji. Takie rozdwojenie. 
Pierwszy język, który przychodzi mi do głowy po polskim i angielskim, to japoński, jakże tu irytująco nieprzydatny. Powinnam sięgać głęboko pamięcią do tego, czego nauczyli mnie w gimnazjum, ale zamiast tego mam na końcu języka chotto matte i toire ni itte mo ii?. Śmieszne, jak działa ludzki umysł i to, jak wiele w gruncie rzeczy pamiętam z japońskiego. W głowie układały mi się całe zdania.

Problemy świata mnie nie dotyczą, bo jestem od tego świata bardzo daleko. Globalne i lokalne: wojny, rewolucje, zamachy na premierów, kryzysy ekonomiczne, katastrofy klimatyczne i to, że trzeba zamówić jogurty w dużych opakowaniach i że mamy zbyt duże wydatki w porównaniu do strat. Ale! Nie jestem na urlopie, więc nie mam tego słodko-gorzkiego poczucia, że jestem na przerwie, w wyrwanym momencie, w chwili zapomnienia.

to małe jabłko, ale jedzone w trzech różnych krajach (po prawej, po lewej - znana alipinistka)

Wszystkie moje przygody tutaj są spontaniczne i przypadkowe. Często zakończone porażką, taką jak ta, gdy próbowałam znaleźć klucze do wieży Bismarcka na leśnym wojennym cmentarzu - ale to nic. Liczy się droga. W każdym miasteczku jest zamek albo wieża, albo oba, zwykle nieczynne z jakiegoś powodu. Moje zwiedzanie poza godzinami, gdy stara Chorwatka tłumaczy mi różne rzeczy po niemiecku, polega na pobieżnym obejrzeniu mapy i pójściu tam, gdzie wydaje się ciekawe. Gdy coś przykuje moją uwagę, idę tam, nawet jeśli okazuje się to bez sensu. Gdy zobaczyłam z autobusu zamek ładniejszy od tego, który odwiedziłam godzinę wcześniej po holenderskiej stronie, wysiadłam i poszłam tam. Samotne zwiedzanie może być trochę przygnębiające po pewnym czasie, ale cóż za wygoda, gdy nic mnie nigdzie nie goni i nie ogranicza. Mogę gubić się do woli, zatapiać w małych czynnościach i nieznaczących szczegółach, w uliczkach, w kawiarniach i na dworcach, w dźwiękach języków innych niż polski i ukraiński. Brak obmyślanego wcześniej planu niesie za sobą duże pokłady zrelaksowania i zaskakiwania samego siebie - zwykle, podróżując, sobie na to nie pozwalam, kalkulując każdą godzinę.



Gest przywitania w Akwizgranie to uniesiony w górę mały palec prawej dłoni. Kiedyś były tu fabryki igieł, często pracowały w nich dzieci, które sortowały towar małym palcem właśnie. Po dłuższym czasie powodowało to schorzenia i deformacje. Akwizgrańczycy, pozdrawiając się w ten sposób, mogli z łatwością się rozpoznać. Nie wiem, czy to prawda, czy legenda wymyślona/ukoloryzowana po to, żeby sprzedawać więcej otwieraczy do piwa w kształcie dłoni z uniesionym małym palcem, ale bardzo mi się to podoba. Das ist super. 
To jest moje Aachen. Leżę na leżaku, nogi oparte o krawędź ogromnej piaskownicy, książka w ręku, gapienie się w słoneczne refleksy na bocznej ścianie katedry, mały palec uniesiony w górę. 


[ENGLISH]

There are places in the world that make being there feel like something between hallucinations and strange dreams. 

Polish name is more suited to an imaginary location from a fantasy novel. Or at least to a forgotten medieval settlement. 
German name gives the idea that someone was obsessed with being first on all alphabetical lists. 
There are a few more: Aix-la-Chapelle (French), Ague Granni / Aquisgranum (Latin, hence Polish name), Aken (Dutch). 


Ancient Roman thermal baths, coronation site of 31 emperors of the Holy Roman Empire, pilgrimage destination of the silent protest against Nazi rule in 1937, first German city conquered/liberated by the Allies in the end of Second World War, region where European Union was born - Maastricht is only several kilometres away. 
And what inhabitants say about it?
"You won't find a place with such shitty weather in whole Germany".
"Not much to do, huh?"
Like some Rzeszów or something. No offence for Rzeszów. 
I don't know, I'm not complaining. 

When tired of my "Send me somewhereee!" boss said: well, if you want it so badly, you can go twelve hours by train to Aachen (meaning: end of the world). I said yes, no problem, I want it very much, without thinking and without checking at all what and where Aachen actually is. It turned out to be Akwizgran in Polish, which sounds more familiar: I read half of the history of Europe and I know that this is where Charlemagne had the capital of his empire.
Today: no capital of the empire, rather the opposite of being capital of anything. Something over 200,000 inhabitants. Not far from the Ruhr, where pollution has been painting walls of majestic gothic catherdals black for the last 200 years. Seems like Germany, but such distant outskirts that hardly anyone remembers about it, just by the border with Belgium and Netherlands. Moomin likes best what is changeable and capricious, unexpected and strange, the shore of the sea, which is a little land and a little water, sunset, spring and so on. I am like this Moomin. What is mixed, undefined, understated is the best. A bit of Germany, a bit of Holland, a bit of Middle Ages, a bit of modernity, a bit of Aachen, a bit of Akwizgran, a bit of vacation, a bit of work.


I feel like I'm playing Eurobusiness. 
Cologne, Bonn and the like. I visit hotels but I don't build or pay for them. My base is Aachen, a completely new place, but perfectly familiar at the same time. A room better than the one I am renting in Warsaw, and 24/7 access to a ballroom-sized kitchen full of food. View of the Gothic church tower (one of many in this region) and hauptbahnhof. Freight trains make much more noise than passenger trains. And much more than Warsaw trains entering Wola depot. 

Why does everything seem quite unreal?
Hard to say. Two weeks earlier I didn't know I was going anywhere. And suddenly I found myself eating Haribo jelly beans on the banks of Rhine in Bonn in the rays of setting sun. Because Bonn is the place where Haribo was created. 


Blackened cathedral in Cologne, built for 500 years, absurdly huge and with an absurd number of decorations with numerous details in every part - even high up on the tower, where no one can see them, but you could lose your life trying to place them there - makes it difficult to compare with anything else. Maybe bigger impression than the Eiffel tower, or Parliament in Budapest, or Bucharest, made on me. No joking. Right next to the cathedral there is ancient gate because Cologne was first a Roman settlement built sometime between previous and present era. This is how the strange fate goes on.

Cologne cathedral and winter cauliflower with the tip of the tower for a scale

There is also a cathedral in Aachen. Not as big, but also interesting piece of architecture, and for 600 years it was used as a place for royal coronation. High-hanging inaccesible bridge between the tower and main dome looks like metaphor for my state of mind. 

huge sandbox with some random building in the background and apparently one of the well known Aachen statues

And the hill called smart hill. Legend of its creation says that the devil carried huge sacks of sand to bury the whole city as a revenge, but the market-lady tricked him by telling that it was still such a long way to go. Frustrated, devil emptied sacks just outside city walls. 

it is a bit shaky up there, but you can observe cars stuck in traffic and river (with no traffic)

In Wuppertal city trains run under the rails, not on them, and apparently sometimes elephants jump out of carriages. 
Transport boats carry trucks along Rheine. 
The country border runs along the street, crossing roundabouts, bus stops and supermarkets, it is inivisible and almost non-existing unless you read street signs and local announcements carefully. 
Tripoint of the borders of Germany, Netherlands and Belgium is also the highest point of the Netherlands. Yeah, you cannot even call it a peak (322,5m above sea level). 
A monthly ticket that costs funny 9 euro allows you to go anywhere practically for free. Local and regional trains, trams and buses all over the country. Maybe that's why they are all so late all the time. Disturbingly many platform signs say fallt aus, which sounds like the train fell from some cliff halfway through the route, but in fact it is simply cancelled. 

i could have chosen a better cake but i panicked, wanting to relax asap

Clearly time has stopped in Monschau. Very few views make me want to miss a couple of return buses - and this is what I exactly did, sipping coffee at the town square surrounded by white houses with black frames, with the river rustling next to it. Who needs Venice.
An old Croatian lady explains in German how to peel cucumbers to make it look decorative. I am the guest and the employee, which prompts me to hide a bit from other guests and not to go in and out of my room so ostentiaously because then they would know that I can hear their slamming doors at night, when I come back from cleaning after their dinner. Awkward, such a split. 
First language that comes to my mind after Polish and English is Japanese, which is so irritatingly useless here. I should try to remember what they taught me in junior high school, but instead I have chotto matte and toire ni itte mo ii? on the tip of my tongue. Funny how human mind works and funny how much I actually remember Japanese. Whole sentences were being formed in my brain. 

World's problems do not concern me because I am very far from the world. Global and local: war, revolutions, attacks on prime ministers, economic crisis, climate catastrophe, and the facts that we need to order yoghurts in big buckets or that we are not earning enough compared to the costs. But! I'm not on the vacation so I don't have that bittersweet feeling that I am on a break, in a torn-out moment, moment of forgetfulness. 

this small lucky apple was eaten in three different countries (on the right) (and on the left - famous alpinist)

All my adventures are spontaneous and random. Often ending with failure, like the time when I was trying to find keys to the Bismarck tower in the forest war cemetery. But that's nothing. It's the road that counts. Every tiny town has a tower or a castle or both, usually closed for some reason. My sightseeing (outside the hours when Croatian lady explains me stuff in German) is based on a quick look at the map and going where it seems interesting. When something catches my attention, I go there, even if it turns out to be pointless. When I saw from the bus a castle nicer than the one I visited one hour ago on the Dutch side, I got off and walked there. Sightseeing alone can get a bit depressing after a while, but what a convenience when nothing is pushing me anywhere or restricting me. I can get lost if I wish to, immerse in small activities and insignificant details, in streets, caffees and train stations, in the sounds of language other than Polish and Ukrainian. Lack of planned route or attraction list brings a lot of relaxation and self-surprise - usually, while travelling, I don't allow myself to it, calculating every hour. 

 

Greeting gesture typical for Aachen is raised little finger of the right hand. There used to be needle factories there, and children worked in them. They used little finger to sort the needles, which led to diseases and deformations. Aacheners could easily recognise each other, raising that small finger. I don't know whether it is true or if this legend was invented/colored to sell more hand-with-raised-finger-shaped beer openers, but I like it. Das ist super. 
This is my Aachen. Lying on the deck chair, feet resting on the edge of giant sandbox, book in my hand, observing rays of sun on the cathedral side wall, raising little finger up. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz