poniedziałek, 28 października 2019

Co wiem o tygrysach azjatyskich / What do I know about asian tigers

[English below]
[私は日本語を話しません]

Punkt widzenia zależy od kierunku lecenia.
Albo raczej: element zadziwienia zależy od kierunku, z którego przylatujesz. 
Szok kulturowy pojawia się, gdy rzeczy, które uważasz za coś tak pewnego i normalnego, że nie dostrzegasz ich istnienia, nagle przestają istnieć. Gdy pracowałam w restauracji, dziwiłam się, że turyści chcą darmowej wody z kranu i są nawet lekko zdenerwowani, gdy im jej odmawiałam. W Nowej Zelandii i Japonii zawsze dostaje się wodę i nie trzeba za nią płacić 2,95 euro. 




To zabawne, jak szybko człowiek się przyzwyczaja do różnych małych drobiazgów tworzących rzeczywistość. Gdy poleciałam do Seulu na weekend, to porównywałam wszystko z Japonią, a nie z Polską. A to przecież w Polsce spędziłam ponad 22 lata życia. W Japonii (w tamtym momencie) mniej niż miesiąc. 
Gdy poszłam do toalety, to czułam się prawie niekomfortowo, bo nie było przycisku, który włącza dźwięki pluskającej wody. Zadziwiała mnie otwartość i ekspresja ludzi dookoła, chociaż na pewnym poziomie jest podobna do polskiej - a na pewno te dwie są mniej odmienne niż gdy porównamy cokolwiek ze zdystansowaną i uprzejmą Japonią. 
(Mogę się okropnie mylić - byłam na Oktoberfest w Fukuoce i czułam się jak na polskim weselu)

Niestety, wysnuwanie daleko idących uogólnień jest niesamowicie proste. Jeszcze zanim nasz samolot wyruszył z Fukuoki wyciągałyśmy wnioski na temat Korei i Koreańczyków, bo zobaczyłyśmy parę osób. To niebezpiecznie wygodne. Jeżeli wiesz coś o danym kraju z książek, internetu, blogów, od innych ludzi, cokolwiek, nieważne, skąd i co, ale jeżeli już masz jakiś pogląd, to potem twój mózg i percepcja potajemnie sprzyjają utrwalaniu tego wizerunku, bo (1) rzeczywistość staje się mniej skomplikowana, (2) sam sobie możesz wydawać się mądrzejszy, światowy i bardzo spostrzegawczy.
Nauczycielka japońskiej architektury próbuje nauczyć nas patrzenia na obiekty bez próby dopasowywania czy dopisywania ukrytych znaczeń, przyczyn i symboliki, bo mało wiemy i możemy przypadkiem wymyślić coś absurdalnego. Uważne spojrzenie i opis tego, co widzisz wystarcza. Więc prawda jest taka, że po spędzeniu jednego dnia w Singapurze i dwóch dni w Seulu nie jestem w stanie powiedzieć niczego o Singapurze, a tym bardziej niczego o Korei Południowej. A przynajmniej niczego, co nie byłoby powieleniem istniejących stereotypów na temat tych azjatyckich krajów.

Teraz, gdy słyszę "Singapur", okulary zaczynają mi parować, bo jest tam tak wysoka wilgotność. Widzę drapacze chmur, oczywiście, ale też ogrody. Dużo zieleni. Nawet ogromne centrum handlowe jest stylizowane na las tropikalny, z prawdziwymi drzewami w środku. I największym wewnętrznym (tzn w budynku) wodospadem na świecie. 



Również chyba zawsze Singapur będzie kojarzył mi się z nieoczekiwaną spontaniczną przygodą, bo zamiast uczestniczyć w dwóch lub chociaż jednej darmowej wycieczce z lotniska na miasto, pojechałyśmy na jedną okrojoną, a potem same wyruszyłyśmy eksplorować. Nie mając wcześniej zielonego pojęcia o singapurskim transporcie publicznym, lokalizacji najważniejszych atrakcji i tak dalej. I co się okazało? Wyszło znakomicie. Marina Bay Sands robi wrażenie wielkością i przepychem, a Gardens by the Bay to najlepsze miejsce by spędzić czas w okolicach zachodu słońca, bo można obserwować, jak ogromne sztuczne drzewa rozświetlają się wieloma kolorami. Później można przejść spacerkiem na świetlno-wodno-dźwiękowy pokaz fontann, z takim rozmachem, jakiego jeszcze nigdy nie widziałeś. Trudno to opisać słowami. 



(szkoda, że prawie już zapomniałam, że byłam w Singapurze, bo przygoda goni przygodę)
(w sumie dlatego piszę tego bloga)

Seul. 
Gdy miałam cztery lata, przebierałam się w kolorowe sukienki i mówiłam rodzicom, że jak dorosnę, to chcę być księżniczką. 
Gdy miałam dwadzieścia cztery lata, przebrałam się w kolorową sukienkę i przechadzałam się po koreańskich pałacach jak księżniczka. 


 

Na horyzoncie oczywiście majaczyły drapacze chmur, w mojej księżniczkowej torebce nosiłam telefon komórkowy, a po zwiedzaniu pałacu miałam ochotę zjeść w McDonaldsie. Ale to nie umniejsza doświadczenia, a może nawet je potęguje dzięki kontrastowi i abstrakcji.




Co jednak było najbardziej szokujące? Ilość i różnorodność street foodu. W pewnym momencie mijałam kolejne stoiska i mózg odmawiał przetwarzania obrazu, zapachu i dźwięku. (Dwadzieścia parę kilometrów w nogach też nie ułatwiało.) Truskawki na patyku, smażony kurczak, słodycze z miodu jak spaghetti, migdały w maśle i soli, krewetki w tempurze, chińskie chlebki cynamonowe, serowe hot dogi, taiyaki z czekoladą, lody w kształcie róż, tosty warzywne z keczupem i cukrem, ciasto rybne w zupie i co jeszcze tylko zdołasz wymyślić. Nic jednak nie przebije potrawy o śmiesznie brzmiącej nazwie bibimbap. Być może byłam bardzo głodna. Być może to TOP1 jedzeń jakie jadłam w Azji. 
(popularne kimczi to raczej TOPnigdywięcejtegoniejeść)




Doświadczenie singapurskie nauczyło mnie i Doris, że i tak sobie poradzimy (bez wcześniejszego researchu), nieważne, jaki kraj i jak duży stopień skomplikowania. Seul ma 23 linie metra. To o 21 więcej niż Warszawa. Ale o ile stacje zapisane są alfabetem łacińskim (a są), nie ma problemu. Było jednak kilka momentów, gdy dopadała mnie świadomość, że zbyt duża pewność siebie może być zgubna. Korea jest bardzo nowoczesna, ale w automatach z biletami nie można płacić kartą, nie zawsze da się też wypłacić pieniądze z bankomatu, więc jeśli nie masz gotówki (my), możesz utknąć na stacji późnym wieczorem. Na przykład. Z pewnością milion innych rzeczy mogłoby pójść nie tak.  Pierwszego dnia, idąc w nocy pustą ulicą, spytałyśmy same siebie, czy właściwie w Korei jest bezpiecznie. Tak, dopiero wtedy. Poza tym, wszystko jest inne i nie zawsze intuicyjne. Przechadzając się ulicami w poszukiwaniu jedzenia, w pewnym momencie zbłądziłyśmy w dzielnicę pełną sklepów z oświetleniem. Mapa nie daje wszystkich odpowiedzi i nie można się niczego spodziewać.



Jedyne, czego należy się spodziewać, to niespodzianki. 

ENGLISH

Viewpoint depends on where you are going. Or rather: the object of your wonder depends on the direction you are coming from.
Culture shock occurs when things that are so common and normal that you don't even realize they exist suddenly... stop existing. Working in a restaurant, I was surprised that foreign customers order free tap water and are even slightly annoyed when I refused to bring it. In New Zealand and Japan you always get as much free water (or green tea) as you want and you don't have to pay 2,95 euro. 



It's funny how quickly person gets used to various little things that altogether create reality. When I went to Seoul for the weekend, I compared everything with Japan, not Poland. And I spent over 22 years in Poland. While in Japan (at that moment) less than a month. 
When I went to the toilet I felt almost uncomfortable because there was no button that turns on the sound of splashing water. I was surprised by the openness, diversity and expression of people around, although at some level they are quite similar to Polish - and certainly these two are less different than when we compare them with polite and distanced Japanese. 
(I might be very wrong - I went to Oktoberfest in Fukuoka and I felt like on a Polish wedding)

Unfortunately, making far-reaching generalisations is incredibly easy. Even before our plane to Seoul left Fukuoka, we were drawing conclusions about Korea and Koreans because we saw a few of them. It's dangerously comfortable. If you know something about a country from books, internet, blogs, other people, whatever, no matter where you heard that and what, but if you already have some picture of it, your brain and perception secretly favor consolidation of that image, because (1) reality becomes less complicated, (2) you may seem wiser and knowledgable and very smart and perceptive to yourself. 

Japanese architecture teacher is trying to teach us to look at objects without adding hidden meanings, causes and symbols because we know very little and we can accidentally come up with something absurd. A careful look and precise description is all that you need. So the truth is that after spending one day in Singapore and two days in Seoul, I can't say anything about Singapore, much less about South Korea. I can't say anything that wouldn't duplicate existing stereotypes about these Asian countries. 

Now, when I hear "Singapore", my glases start to get misty because humidity is so high there. I can see skyscrapers, of course, but also gardens. A lot of them. Even that huge shopping centre is stylized as tropical forest, with real trees and plants inside. And the largest indoor waterfall in the world. 



Also, I will always associate Singapore in my mind with unexpected spontaneous adventure. Instead of participating in two or at least one free trip from the airport to the city, we took part in one short one, and then we set off to explore ourselves. Having no prior knowledge of Singapore public transport, location of major attractions and so on. And what happened? It turned out great. Marina Bay Sands impresses with the size and splendor, and Gardens by the Bay is the best place to spend time around the sunset as you can watch how huge artificial trees light up in many colours. Later you can take a short walk to the light-water-sound fountain show, so flourish, you never saw such a thing before. It's difficult to describe using words.



(unfortunately I almost forgot I've been to Singapore because so many adventures)
(that is why I am writing here)

Seoul.
When I was four years old I used to dress up in colorful dresses and tell my parents that I want to be a princess when I grow up.
When I was twenty-four years old I dressed up in colorful dres and walk around Korean palaces like a princess. 



Of course, skyscrapers loomed on the horizon, I carried a cell phone in my princess purse and after visiting palace I wanted to eat at McDonald's. But it doesn't make the experience less meaningful, actually, it intensifies it by adding contrast and abstraction. 



But what was the most shocking? The amount and variety of street food. At one point I was passing by food stands and my brain refused to process the images, smells and sounds. (Twenty-something kilometres walked that day before didn't make things easier.) Strawberries on a stick, fried chicken, sweets made from honey like spaghetti, almonds with butter and salt, shrimp tempura, Chinese cinnamon breads, cheese hot dogs, chocolate taiyaki, vegetable toast with ketchup and sugar, rose shaped ice cream, fish cake dipped in soup and whatever else you can come up with. However, nothing beats funnily sounding dish called bibimbap. Maybe I was just being hungry. Maybe that was TOP1 foods I have ever eaten in Asia.
(popular kimchi is more like TOP-never-eat-that-again-please) 



Singapore experience taught me and Doris that we can manage anywhere in the world without prior research; no matter what country and how complex it is. Seoul has 23 subway lines. That's 21 more than Warsaw. But if names of stations are written in latin alphabet (they are), you'll be just fine. There were, however, a few moments when I realised that too much self-confidence can be fatal. Korea is very modern but you cannot use cash in ticket machine. It's not always possible to withdraw cash from the closest ATM so if you don't have cash (our case), you can get stuck in the station late at night. Certainly million other things can go wrong. On the first day, walking down the empty dark street, we asked ourselves if Korea is safe actually. We didn't check anytime before. Everything is different and not always intuitive. Strolling around the city looking for food at some point we wandered into the district full of shops with lighting. The map doesn't give you all the answers and you should expect nothing.



All you should expect is unexpected.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz