Malto, kupo kamieni moja
Ty jesteś jak pastizzi*
Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie
Kto próbował złapać 45 z Valletty
Dziś skalistość Twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo ją widzę
sobota, 18 listopada 2017
środa, 18 października 2017
[Japonia] To eat or not to eat
Pierwszy poranek w Fukuoce. Wchodzimy do supermarketu. Jesteśmy w supermarkecie. Zaczynam się śmiać.
Tak naprawdę to nie wiem czego się spodziewałam: albo tego, że przynajmniej część produktów będzie miała napisy po angielsku, albo że po opakowaniu będzie wiadomo mniej więcej, co jest czym. Albo że zawsze w zakupach będzie mi towarzyszyła jakaś Japonka.
wtorek, 3 października 2017
[Malta] Rozdział 2. Nie ufaj autobusom
Podróżując autobusem na Malcie (innego środka transportu komunikacji publicznej nie ma), musisz pamiętać o kilku istotnych rzeczach.
Jeżdżą jak chcą.
To znaczy: jak chce, to przyjedzie, jak nie, to nie. W tym momencie przestaję narzekać na polskie pociągi*, bo tam zazwyczaj było cokolwiek wiadomo.
niedziela, 17 września 2017
[Japonia] Hone my gaze (podróż warta zgubionego bagażu)
środa, 2 sierpnia 2017, 10.30, Fukuoka Women's University
Ceremonia otwarcia.
Jestem spokojna, zrównoważona i pewna siebie do momentu, w którym widzę swoje nazwisko i uświadamiam sobie, że jestem jedną z trzech przemawiających osób, a nie dziewięciu, jak wydawało mi się wcześniej.
piątek, 15 września 2017
[Malta] Rozdział 1. Słońce
Otwieram oczy. Spoglądam na ten kawałek nieba i górnych pięter budynków, które widać przez otwarte drzwi balkonowe. Chwilę później w rogu pomiędzy sufitem jednego a ścianą drugiego, wyższego, przyczepionego do niego, pojawia się malutka żółta kropka.
I rośnie.
To Słońce.
I rośnie.
To Słońce.
piątek, 21 lipca 2017
Good goodbye, Chester
Proszę Państwa, krótka przerwa od słonecznej, maltańskiej plaży, agresywnych lewostronnych autobusów, zbierania talerzyków w hotelowej restauracji i jedzenia najpyszniejszych lodów na świecie.
niedziela, 16 lipca 2017
Mela!
Gdy podjęłam decyzję, że po zakończeniu licencjatu spędzę rok na Malcie, początkowo byłam zachwycona i podekscytowana. Później przywykłam do tej myśli. A jeszcze później... No cóż.
piątek, 7 kwietnia 2017
Musimy dotrzeć do imponderabiliów
Obaj reporterzy po mojej prawicy spali w najlepsze; szczury wciąż spacerowały na dwóch nogach, my zaś z profesorem zaczęliśmy kichać, bo tak zakręciło nam w nosie; sądziłem zrazu, że to skutek kanałowych zapachów - dopóki nie spostrzegłem pierwszych korzonków. Schyliłem się nad własnymi nogami. Nie było mowy o pomyłce. Wypuszczałem korzenie, mniej więcej od kolan, wyżej natomiast zazieleniłem się. Teraz puszczałem już pąki nawet rękami. Otwierały się szybko, rosły w oczach, nabrzmiewały, białawe co prawda, jak to zwykle bywa z roślinnością w piwnicy; czułem, że jeszcze chwila, a zacznę owocować. Chciałem zapytać Trottelreinera, jak to sobie tłumaczy, ale musiałem podnieść głos, tak szumiał. Śpiący też przypominali strzyżony żywopłot, obsypany liliowym i szkarłatnym kwieciem. Szczury skubały listki, gładziły się łapkami po wąsach i rosły. Pomyślałem, że jeszcze trochę, a można będzie ich dosiąść; tęskniłem - jak to drzewo - do słońca. Jakby z ogromnej odległości doszły mnie miarowe grzmoty, coś obsypywało się, huczało, echo szło korytarzami, zacząłem czerwienieć, potem zazłociłem się, wreszcie sypnąłem liśćmi. Co, już jesień - zdziwiłem się - tak prędko?
Stanisław Lem, Kongres futurologiczny
Subskrybuj:
Posty (Atom)